Tata urodził się 28 października 1939 roku w Lasku pod
Luboniem. Jego urodziny zgłosił do
Urzędu Stanu Cywilnego – a właściwie Standesamdtu – jego ojciec, Wojciech
Nowaczyk, dwa dni później. Pewnie tak
długo świętował, bo był to drugi syn po sześciu córkach.
Tata chodził najpierw do siedmioklasowej szkoły podstwowej w
Lasku. Mile wspominał te czasy, choć był niezłym urwisem. Raz dostał dwóję z
matematyki (a z tej zawsze był orłem!), bo nie chciał podejść do tablicy
rozwiązać zadanie. Nie chciał podejść, bo miał rozdarte na siedzeniu spodnie,
bo łaził przez płoty podczas przerwy! Także w Lasku, jako małe dziecko budował
swoje pierwsze turbiny napędzane prądem strumyka, który płynie za szkolnym
boiskiem. Turbiny były z pyry oraz z patyczków i tektury.
W latach 1954-1959 chodził do korespondencyjnego liceum im.
Ignacego Paderewskiego w Poznaniu. Wtedy pracował w Lasku jako listonosz, wieczorami
się uczył i jeździł na zajęcia. Z tego czasu pamiętają go ludzie jak stojąc
przy furtce rozwiązywał zadania matematyczne albo czytał Mickiewicza. Podobno
od tamych czasów poczta “już nigdy tak dobrze nie chodziła”. Nota bene Mickiewicza uwielbiał tak bardzo, ze gdy czytał po raz
pierwszy wypożyczonego ze szkolnej biblioteki “Pana Tadeusza” to przejechał
stację w Luboniu. Wtedy także odkrył
zamiłowanie do opery – często jeździł na spektakle do Opery Poznańskiej, do muzyki klasycznej (uwielbiał Szopena) i do
astronomii – to chyba z powodu tych nocych powrotów do domu. Zamiłowaniem do
opery zaraził także i mnie – pierwszym spektaklem, na który mnie zabrał byli
“Poławiacze pereł” w Operze Bytomskiej. Miałam
jedenaście lat.
Po zdaniu matury Tata wybrał się na podbój Politechniki Śląskiej. Zdał egzaminy wstępne na wydział mechaniczno-energetyczny i
zdobył zarówno stypendium na wyżywienie, jak i akademik. Studiował na wydziale
mechaniczno-energetycznym, który zakończył obroną pracy dyplomowej w roku
1964. Po studiach pracował przez sześć lat w Elektrowni Blachownia, a w 1970
roku przeniósł się do “Energoprojektu” w Gliwicach. Szybko zostal kierownikiem wlasnej pracowni remontowej R4. Pracował przy projektach elektrowni Dolna
Odra, elektrowni Opole, elektrociepłowni w Gdańsku oraz elektrociepłowni
zakładów papierniczych w Kwidzynie. Tak często jeździł na delegacje ówczesnymi
pociągami, że – jak twierdził – wypracował najlepszy na trasie Warszawa-Gliwice
przepis na mieszanie tatara w “Warsie”.
Gdy byłam mała Tata często czytał mi na dobranoc Kubusia
Puchata – do dziś pamiętam jak we dwójkę wyliśmy ze śmiechu, gdy Prosiaczek
biegł przez las krzycząc “Słoniocy!!!”. Zaszczepił mi zamiłowanie do historii
starożytnej oraz mitologii greckiej i rzymskiej. Gdy miałam siedem lat, wypisał
listę miast starożytnego Egiptu, które miałam zwiedzić z nim po zdaniu matury.
Po koniec lat siedemdziesiątych mój bezkompromisowy Tata
doszedł do wniosku, że w Polsce nie ma już czego szukać. Po trzech delegacjach do Vancouver
postanowił, że znalazł miejsce na nowe i lepsze życie dla siebie oraz dla
swojej rodziny. Wyjazd – planowany przez dwa lata – nastąpił w sierpniu 1980
roku, nie mając nic wspólnego z wydarzeniami na Wybrzeżu. Po sześciomiesięcznym
pobycie w Austrii w końcu udało mu się przywieźć rodzinę do Toronto – na bilety
do Vancouver już nie starczyło. W Toronto rozpoczął pracę w swoim wymarzonym
zawodzie projektanta-energetyka. Niestety, w Kanadzie nastąpiła recesja i
nastały trudniejsze czasy. Tata jednak nigdy nie poddał się, zawsze znalazł
pracę, zawsze mnie podbudowywał, gdy wydawało mi się, że jest źle, zawsze mówił
mi, że mam się niczym nie przejmować, tylko uczyć, że przyjechał do Kanady dla
mnie i dla mojej siostry. Założył własne biuro projektowe JONO Ltd albo – jak
mówił z typowym dla niego wisielczym humorem – “Józek nie daj się! Ltd”. W
wolnych chwilach woził mnie na wykłady, na zajęcia, do biblioteki. Gdy dostałam
się na medycynę, był dumny.
Od roku 1986 do emerytury w 2003 roku pracował jako projektant
dla przemysłu lotniczego – najpierw w
McDonnell-Douglas, a potem, gdy MD został sprzedany, w Boeingu. Najpierw
budował skrzydła samolotów, a potem projektował urządzenia do ich przewozu i
montażu. Znowu bywał w delegacjach – ale na pokładach samolotów już nie
pozwalali mu mieszać tatara!
Na emeryturze Tata projektował dla JONO Ltd zbiorniki
ciśnieniowe dla różnych przedsiębiorstw. Wolny czas poświęcał wnukom, wyjazdom
do Polski, gdzie odwiedzał rodzinę w Wielkopolsce, oraz operze. Ostanią operą,
na którą poszliśmy cztery dni przed jego śmiercią była “Simon Boccanegra” jego
ulubionego Verdiego. Gdy zmarł, dotarło do mnie jak prawdziwym i proroczym był
ten spektakl.
Dobrze że zostają tak piękne wspomnienia gdy ludzie już odchodzą. To często z takich wspomnień zbudowana jest nasza historia
OdpowiedzUsuńRozmawialiśmy o Nim. Wybacz Siostrzyczko, że nie komentuję i tylko zostawiam ślad swojej obecności.
OdpowiedzUsuń