poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Wszyscy jesteśmy chłopami.


Nie mogę sobie podarować podania linku do tego artykułu.




I spytam prowokacyjnie – ilu z nas się przyzna do chłopskiego pochodzenia?

sobota, 21 kwietnia 2012

Dworzaczek.

Kupiłam sobie w nagrodę za wykonanie olbrzymiego projektu jeszcze w styczniu. Dopiero do mnie dotarły.


Bo czymże jest genealog bez Dworzaczka?






środa, 18 kwietnia 2012

Tomek w Toronto.

Wczoraj na lotnisku Lestera B. Pearsona w Toronto spotkałam się z Tomkiem Nitschem. Tomek leciał na do Salt Lake City na co dwuletni kongres Polskich Towarzystw Genealogicznych w Ameryce.


Dla niewtajemniczonych, Tomek jest administratorem portalu GenPol, na którym stawiałam moje pierwsze genealogiczne kroki w roku 2002. Do dzisiaj można tam przeczytać moje artykuły o genealogii.
Posiedzieliśmy sobie z Tomkiem w kafejce przez dwie godziny i pogadaliśmy. O czym? O genealogii, a jakże. O pracach indeksacyjnych w Polsce, o znajomych genealogach, o digitalizacji ksiąg parafialnych w archidiecezji bielsko-żywieckiej, o mojej książce, o GenPolu, nawet trochę o polityce, ale niewiele, bo nam obojgu się od razu słownictwo pospsuło.
A tak na marginesie, może byśmy też zaczęli robić kongresy genealogiczne w Polsce? Jest już tyle Towarzystw – na pewno fajnie by było spotkać się raz na rok-dwa lata

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Rocznica.

Mój Tata zmarł trzy lata temu – do dzisiaj za nim tęsknię. Moi synowie też często wspominają Dziadka, mój młodszy – ten bardziej wylewny – często wzdycha “I miss Dziadek.” Nierzadko łapię się na tym, że myślę o nim, zastanawiam się, co by powiedział lub zrobił w danej sytuacji. W wielu rzeczach był dla mnie autorytetem.




Tata urodził się 28 października 1939 roku w Lasku pod Luboniem.  Jego urodziny zgłosił do Urzędu Stanu Cywilnego – a właściwie Standesamdtu – jego ojciec, Wojciech Nowaczyk, dwa dni później.  Pewnie tak długo świętował, bo był to drugi syn po sześciu córkach.

Tata chodził najpierw do siedmioklasowej szkoły podstwowej w Lasku. Mile wspominał te czasy, choć był niezłym urwisem. Raz dostał dwóję z matematyki (a z tej zawsze był orłem!), bo nie chciał podejść do tablicy rozwiązać zadanie. Nie chciał podejść, bo miał rozdarte na siedzeniu spodnie, bo łaził przez płoty podczas przerwy! Także w Lasku, jako małe dziecko budował swoje pierwsze turbiny napędzane prądem strumyka, który płynie za szkolnym boiskiem. Turbiny były z pyry oraz z patyczków i tektury.

W latach 1954-1959 chodził do korespondencyjnego liceum im. Ignacego Paderewskiego w Poznaniu. Wtedy pracował w Lasku jako listonosz, wieczorami się uczył i jeździł na zajęcia. Z tego czasu pamiętają go ludzie jak stojąc przy furtce rozwiązywał zadania matematyczne albo czytał Mickiewicza. Podobno od tamych czasów poczta “już nigdy tak dobrze nie chodziła”. Nota bene Mickiewicza uwielbiał tak bardzo, ze gdy czytał po raz pierwszy wypożyczonego ze szkolnej biblioteki “Pana Tadeusza” to przejechał stację w Luboniu. Wtedy także odkrył zamiłowanie do opery – często jeździł na spektakle do Opery Poznańskiej, do  muzyki klasycznej (uwielbiał Szopena) i do astronomii – to chyba z powodu tych nocych powrotów do domu. Zamiłowaniem do opery zaraził także i mnie – pierwszym spektaklem, na który mnie zabrał byli “Poławiacze pereł” w Operze Bytomskiej. Miałam  jedenaście lat.

Po zdaniu matury Tata wybrał się na podbój Politechniki Śląskiej. Zdał egzaminy wstępne na wydział mechaniczno-energetyczny i zdobył zarówno stypendium na wyżywienie, jak i akademik. Studiował na wydziale mechaniczno-energetycznym, który zakończył obroną pracy dyplomowej w roku 1964. Po studiach pracował przez sześć lat w Elektrowni Blachownia, a w 1970 roku przeniósł się do “Energoprojektu” w Gliwicach.  Szybko zostal kierownikiem wlasnej pracowni remontowej R4.  Pracował przy projektach elektrowni Dolna Odra, elektrowni Opole, elektrociepłowni w Gdańsku oraz elektrociepłowni zakładów papierniczych w Kwidzynie. Tak często jeździł na delegacje ówczesnymi pociągami, że – jak twierdził – wypracował najlepszy na trasie Warszawa-Gliwice przepis na mieszanie tatara w “Warsie”.

Gdy byłam mała Tata często czytał mi na dobranoc Kubusia Puchata – do dziś pamiętam jak we dwójkę wyliśmy ze śmiechu, gdy Prosiaczek biegł przez las krzycząc “Słoniocy!!!”. Zaszczepił mi zamiłowanie do historii starożytnej oraz mitologii greckiej i rzymskiej. Gdy miałam siedem lat, wypisał listę miast starożytnego Egiptu, które miałam zwiedzić z nim po zdaniu matury.

Po koniec lat siedemdziesiątych mój bezkompromisowy Tata doszedł do wniosku, że w Polsce nie ma już czego szukać.  Po trzech delegacjach do Vancouver postanowił, że znalazł miejsce na nowe i lepsze życie dla siebie oraz dla swojej rodziny. Wyjazd – planowany przez dwa lata – nastąpił w sierpniu 1980 roku, nie mając nic wspólnego z wydarzeniami na Wybrzeżu. Po sześciomiesięcznym pobycie w Austrii w końcu udało mu się przywieźć rodzinę do Toronto – na bilety do Vancouver już nie starczyło. W Toronto rozpoczął pracę w swoim wymarzonym zawodzie projektanta-energetyka. Niestety, w Kanadzie nastąpiła recesja i nastały trudniejsze czasy. Tata jednak nigdy nie poddał się, zawsze znalazł pracę, zawsze mnie podbudowywał, gdy wydawało mi się, że jest źle, zawsze mówił mi, że mam się niczym nie przejmować, tylko uczyć, że przyjechał do Kanady dla mnie i dla mojej siostry. Założył własne biuro projektowe JONO Ltd albo – jak mówił z typowym dla niego wisielczym humorem – “Józek nie daj się! Ltd”. W wolnych chwilach woził mnie na wykłady, na zajęcia, do biblioteki. Gdy dostałam się na medycynę, był dumny.

Od roku 1986 do emerytury w 2003 roku pracował jako projektant dla przemysłu lotniczego  – najpierw w McDonnell-Douglas, a potem, gdy MD został sprzedany, w Boeingu. Najpierw budował skrzydła samolotów, a potem projektował urządzenia do ich przewozu i montażu. Znowu bywał w delegacjach – ale na pokładach samolotów już nie pozwalali mu mieszać tatara!

Na emeryturze Tata projektował dla JONO Ltd zbiorniki ciśnieniowe dla różnych przedsiębiorstw. Wolny czas poświęcał wnukom, wyjazdom do Polski, gdzie odwiedzał rodzinę w Wielkopolsce, oraz operze. Ostanią operą, na którą poszliśmy cztery dni przed jego śmiercią była “Simon Boccanegra” jego ulubionego Verdiego. Gdy zmarł, dotarło do mnie jak prawdziwym i proroczym był ten spektakl.

niedziela, 15 kwietnia 2012

2003 - Album z podróży.

Dziewięć lat temu pojechałam z moim Tatą do Polski. Była to podróż rodzinno-genealogiczna – Tata zabrał mnie swoich kuzynów, o których do tej pory wyłączne słyszałam, pojechaliśmy na cmentarz, gdzie jest grób jego dziadka, a gdzie Tata nigdy przedtem nie był, odwiedziliśmy wiele ważnych dla niego miejsc. Tata był ze mną w Archiwum Państwowym w Poznaniu oraz w Archiwum Archidiecezjalnym, gdzie znaleźliśmy akt chrztu jego mamy. Byliśmy w USC w Luboniu, gdzie znaleźliśy jego akt urodzenia. Pokazałam mu Bieńkowice, gdzie urodziła się jego babcia, a o których nic nie wiedział. Poszliśmy na cmentarz gdzie pochowane są jego siostry i rodzice. Było pięknie.


Od pewnego czasu nosiłam się z zamiarem zrobienia albumu z tej podróży. Dwa lata temu kupiłam nawet w tym celu album. Ale miałam mieszane uczucia – nie zrobiłam go gdy Tata jeszcze żył i miałam wyrzuty sumienia. Poza tym przeglądając zdjęcia z podróży ze smutkiem zauważyłam, że nie mamy żadnego zdjęcia razem! Nie przyszło nam do głowy, żeby takie sobie zrobic! I tak przeszedł następny rok.

I znowu od paru tygodni zaczął za mną ten album chodzić. Męczył mnie i męczył. W piątek wieczorem wzięłam się w garść.


I już jest gotowy. Udało mi się nawet przerobić w Photoshopie jedno zdjęcie, na którym siedzieliśmy rozdzieleni trzema osobami tak, że jesteśmy teraz razem! I mimo iż brakuje tam zdjęć (dlaczego nie zrobiłam zdjęcia grobu dziadków?! dlaczego nie zrobiłam zdjęcia Taty przy kościele w Wirach?! albo Taty z ciocią Tereską?) to jestem z niego zadowolona. Jest to pamiątka z bardzo uczuciowej podróży, która wiele mi dała i której nigdy nie zapomnę. I choć nie zrobiłam go przedtem, to zrobiłam go teraz i zrobiło mi to ogromną przyjemność. Byłam tam razem z nim, on zrobił te zdjęcia , na których ja jestem, ja zrobiłam te zdjęcia, na których jest on. Tak, wiem, Tacie bardzo by się podobał i powinnam go była zrobić, gdy jeszcze żył. Teraz ten album ma inny cel – namacalny dowód – niekoniecznie potrzebny, bo w końcu wszystko jest w pamięci, ale ważny. Przynajmniej dla mnie.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Dodatkowe źródła.

Źródła danych niegenealogicznych (bo nie dotyczą one dat śmierci, ślubu czy też urodzenia), ale za to bardzo przydatnych w odkrywaniu historii rodziny:



Archiwa zakładowe.

Archiwa uczelniane i szkolne.

Jubileuszowe publikacje szkolne, uniwersyteckie, wydziałowe, zakładowe, parafialne.

Schematyzmy urzędnicze i kościelne (spisy i urzędników i księży).

Książki telefoniczne i adresowe osób prywatnych oraz biznesów.

Archiwa PCK (poszukiwania po wojnie).

Instytut Pamięci Narodowej.

Archiwa wojskowe.

Księgi wieczyste sądów powszechnych.

Archiwa majątkowe – akta personalne pracowników, jeżeli przodkowie pracowali we dworze lub na folwarku.  

Archiwa cmentarne.

Akta paszportowe – ale gdzie ich szukać?



Opublikowane opracowania genealogiczne i heraldyczne.

Jeżeli znacie jakiekolwiek inne, to prosze – napiszcie.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Rodzinne podobieństwo.

Dzisiaj bawiłam się starymi zdjęciami. W rodzinie nic nie ginie...




Mój Tata (1963) oraz mój syn Jack (2011).




Mój dziadek (1954),  mój stryjek Bronek (1976)  oraz mój Tata (1959).



Mój teść (1923), mój mąż (1966) i mój syn Luke (2008).




Moja prababcia Balbina (1937) i moja babcia Marianna (1963).



Moja Mama (1957) i ja (1988).


piątek, 6 kwietnia 2012

Ministrant.

Byliśmy dzisiaj na liturgii Męki  Pańskiej w Katerze Chrystusa Króla w Hamilton. Po wyjściu z kościoła mój starszy syn Jack zastanawiał się, komu chciałoby się w czasach współczesnych być ministrantem.  Był bardzo zaskoczony, gdy mu powiedziałam, że jego Dziadek (mój Tata) był ministrantem w kościele Świętego Floriana w Wirach (Jack pamięta ten kościółek z naszej sierpniowej podróży do Polski).


Gdy wróciliśmy do domu pokazałam im zdjęcie Dziadka jako ministranta. Na zdjęciu ksiądz Lech Paluch, proboszcz 1950-59. Mój Tata stoi pierwszy z prawej. Nie wiem, który to rok, ale Tata wygląda bardzo młodo, czyli prawdopodobnie początek lat piędziesiątych. Według książki Michała Gryczyńskiego “Nasze Wiry”, mój Tata był ministrantem w latach 1945-50, więc może to zdjęcie jest właśnie z roku 1950.
Książki wydawane z okazji jubileuszów parafii często zawierają wiele informacji przydatnych genealogom, dlatego o nich wspominam.


czwartek, 5 kwietnia 2012

Haplogrupy chromosomu Y.

Haplogrupy to ludzkie grupy populacyjne, z których każda znajduje się na innej gałęzi ludzkości; nazwa ta pochodzi od greckiego słowa haploos – prosty, pojedynczy. Haplogrupy są oznaczane na podstawie zmian sekwencji łańcucha DNA. DNA zbudowany jest z czterech podstawowych nukleotydów (związków baz) oznaczonych A, T, G oraz C. Chromosom Y posiada około 58 milionów nukleotydów. Gdy chromosomy są powielane, od czasu do czasu w ten process wkradają się błędy (mutacje) – C zamiast A, G zamiast T. W zależności od tego, gdzie te zmiany występują, mogą one być patologiczne lub zupełnie nieszkodliwe. I właśnie sekwencje tych nieszkodliwych zmian – zwanych single nucleotide polymorphism (SNPy, wymawiane snipy) są podstawą oznaczania haplogrup ludzkości. Każdy ze SNPów używanych w określeniach haplogrup pojawił się w historii ludzkości tylko raz i każdy potomek mężczyzny, u którego ta zmiana nastąpiła odziedziczył tę samą zmianę. Zmiany te występują bardzo rzadko – raz na kilkaset pokoleń – i za każdym razem gdy powstaje nowa zmiana (nowy SNP) pozwala ona na określenie nowej haplogrupy.



Pierwsze haplogrupy Y-DNA, oznaczone A i B, powstały w Afryce około 70 tysięcy lat temu. Grupa C oznacza pierwszą migrację człowieka poza kontynent afrykański, przez Bliski Wschód i Indie z powrotem do Europy oraz dalej, do Nowego Świata. Świetna interaktywna mapa tej wędrówki ludów znajduje się w portalu National Genographic Project (haplogrupy Y-DNA zaznaczono na  niebiesko, haplogrupy mitochondrialne na żółto). Po migracjach na stepy Azji Centralnej, duża grupa, zwana R, zawróciła do Europy. Grupy R1a i R1b to podstawowe haplogrupy ludów europejskich. Oznaczanie haplogrup nie jest jeszcze zakończone – od czasu do czasu odkrywane są nowe SNPy, które pozwalają na określenie nowych subgrup oraz kladów ludzkości. Haplogrupy często przynależą do rejonów geograficznych, na przykład haplogrupa R1b1a2 to główna haplogrupa Wysp Brytyjskich, a R1a1a1g jest skoncentrowana na terenach obecnej Polski i uważana jest za gałąź zachodnisłowiańską (typ P). Odkrycie mutacji M458 zdefiniowało haplogrupę R1a1a1g – haplogrupę uważaną za środkowoeuropejską, a mutacja L260 wyodrębniła wśród tej haplogrupy subgrupę R1a1a1g2 czasami nazywaną haplogrupą polską, a występującą w Polsce, Czechach oraz Słowacji. Ponieważ coraz więcej osób poddaje się genetycznym badaniom genealogicznym, takie odkrycia prawdopodobnie będą nadal występować. Aby otrzymywać najnowsze wieści o badaniach genograficznych warto zapisać się do projektu danej haplogrupy lub do Polish Project w FamilyTreeDNA.
Haplogrupy, poza tym że identyfikują gałąź ludzkości do której należeli nasi przodkowie, są także przydatne w genealogii. Otóż jeżeli porównujemy Y-DNA dwóch mężczyzn i okazuje się, że należą oni do dwóch różnych haplogrup, to nie mogą oni być spokrewnieni w czasach historycznych – haplogrupy wyłoniły się w czasach prehistorycznych. Jeżeli dwaj mężczyźni  należą do tej samej haplogrupy, ale ich markery STR różnią się w wielu stopniach to posiadają oni wpólnego przodka tysiące lat temu. I tak właśnie różnią się mój Tata i Andrzej N. Tata należy do haplogrupy R1a1a1g2 (L260+) (badanie Y-DNA 67), a Andrzej do haplogrupy R1b1a2 (M269+)(badanie Y-DA37).

*

*mapa rozmieszczenia grupy R1a1a1g2 z FTDNA Polish Project

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Genealogia w 21 wieku.





Czytam właśnie książkę o genealogii DNA and Social Networking pióra Debbie Kennett.

W bardzo przystępny sposób, bez niepotrzebnych dywagacji na temat genetyki molekularnej, przedstawia podstawy badań genealogicznych chromosomu Y, badania DNA mitochodrialnego, oraz autosomalnych badań pokrewieństwa w liniach mieszanych.
Jeszcze nie przeczytałam drugiej części, o witrynach społecznościowych i pożytku z nich w badaniach genealogicznych. Ale o DNA jest świetna.