wtorek, 30 sierpnia 2011

"Poszukiwanie przodków"

Z wielką radością zawiadamiam, że książka „Poszukiwanie przodków” jest ponownie dostępna!

Dodrukowano 1000 egzemplarzy, które od tego tygodnia powinny być dostępne w księgarni internetowej Państwowego Instytutu Wydawniczego. Do ksiazki dolaczono plyte z programem Family Tree Builder 5.1.
W planach – książka jako e-book oraz nowe wydanie, ale to daleko w przyszlości.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Dzień wielu wrażeń

zaczął sie wizytą w kościele w Wirach. Tutaj brali ślub moi dziadkowie oraz moi rodzice, gdzie chrzczone były wszystkie dzieci moich dziadków, gdzie wielu z nich zostało pochowanych.  Gdy podeszłam do proboszcza po rannej mszy z prośbą o zobaczenie ksiąg powiedział bez namyslu „Nie.” Tonem, który nie znosi sprzeciwu. Chwilkę poźniej okazało się jednak, że nie mogę ich zobaczyć, bo wysłał je, aby zrobiono duplikaty i że wysłał wyłącznie najnowsze księgi. Pięć minut później byłam już w biurze parafialnym oglądając co się dało – od ślubu dziadków w 1921 roku do pogrzebu babci w 1972. Pomogło oczywiście, że miałam wszystkie daty i ksiądz tylko wyjmował księgi i otwierał na odpowiedniej stronie. Ale nawet gdy się pomyliłam o dwa lata, ksiądz pomógł mi odnaleźć odpowiedni zapis szukając nazwiska dziecka w indeksie pomników na cmentarzu! Gdy w pewnym momencie powiedziałam, że jest taki cierpliwy i że mi tak pomaga, spytał „A co mam zrobić?” [sic!]

Potem z Basią Cywińską poszłam do redakcji „Wieści Lubońskich” gdzie poznałam przemiłego i zainteresowanego moją rodziną redaktora Pawła Wolniewicza. Zainteresował się losami naszej rodziny, gdy poszukiwał danych o moim dziadku Wojciechu do książki o lubońskich powstańcach wielkopolskich. Poprosiłam go o pomoc w odnalezieniu innych danych na jego temat – było oczywiste podczas naszej krótkiej rozmowy, że ma duszę szperacza czyli genealoga.

Potem do Archiwum w Poznaniu, gdzie okazało się, że źle wypełniłam kwit i muszę poczekać do jutra (czyli brak wrażeń).

Gdy wróciłam do hotelu czekał na mnie mail od Jolanty o – następnych notach z prasy na temat „sprawy włódarza Nowaczyka”! Idąc wskazanym tropem odnalazłam jeszcze dwa dodatkowe artykuły na jego temat. Gdy jej dziękowałam napisała, że jest to „rewanż za książkę”.

I wieczór u kuzyna Jerzyka z Puszczykowa wypełniony wspomnieniami o moim Tacie, o dziadkach, ich domu i gospodarstwie.  

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Legenda prawdą się stała!

W 2004 lub 2005 roku otrzymałam od kuzyna informacje na temat mojego pradziadka, Jakóba (sic!) Nowaczyka.  Napisał on między innymi: „Jakub podobno siedział trzy dni w więzieniu w Szamotułach za brak szacunku do sądu.  Podobno, wezwany na świadka odmówił złożenia zeznania ze waględu na brak znajomości języka niemieckiego.  Sędzia zdecydował, że jeżeli był w wojsku niemieckim to zna niemiecki dostatecznie i za to dostał wyrok. Podobno dyskutowano o tej sprawie w Reichstagu, jako o przykładzie ciemiężenia Polaków. [Tadeusz Nowaczyk senior, Dzielice 23.10.2003].” Ponieważ na podstawie przekazów rodzinnych wyrobiłam sobie już wtedy nienajlepszy obraz pradziadka, postanowiłam, że jest to jedna z rodzinnych legend.



Dwa tygodnie temu otrzymałam wiadomość od Joli z WTG, że w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej znalazła notatkę o „włodarzu Nowaczyku ze Starego”, który został ukarany aresztem za odmowę mówienia po niemiecku. Ukazała się ona 24 czerwca 1899 roku w  "Kurierze Poznańskim" nr 142.
Ha!

niedziela, 21 sierpnia 2011

Wąsowo – plener genealogiczny.

Dzisiaj brałam udział w spotkaniu członków oraz sympatyków Wielkopolskiego  Towarzystwa Genealogicznego.  Basia Cywińska i jej mąż Janusz odebrali mnie rano z hotelu i zawieźli prosto w miłe grono gen-pasjonatów. Bardzo dziękuję prezesowi Wojtkowi Jędraszewskiemu za zaproszenie i miłe przyjęcie, a Magdzie Bilskiej za wspaniałą organizację całego popołudnia oraz oprowadzenie po gruntach pałacowych. Basia pogodę obstalowała jak ta lala, chmurki na niebie nie było. 
 

Dla mnie największą niespodzianką było poznanie Krystiana (Christiana) Orpela, który także jest w Polsce na genealogicznych wakacjach! Nie miałam pojęcia, że tam będzie: mogłam mu osobiście podziękować  za pomoc w odnalezieniu trzech dodatkowych pokoleń przodków w Objezierzu.


Poznałam osobiście także wiele innych osób znanych mi do tej pory wyłącznie z Forum WTG:  byli Magda „Kufferka”, Maciej Głowiak – bardzo genealogiczne, bo z całą rodzinką, Darek 100-larski, Nenka, oraz Leszek i Ania Kabacinscy i wielu innych. Niektórych pamiętam jeszcze z Genpolu oraz z – czy jeszcze pamiętacie? – pl.soc.geneal.  I oczywiście nawiązałam nowe znajomości.
Było świetnie – atmosfera jak wśród najbliższych przyjaciół. Choć byłam na spotkaniu WTG po raz pierwszy, to czułam się jak w domu. Smiech, radość ze spotkania, przyjęcie nowych osób do grona jak starych znajomych. Z daleka było widać, że nawet osoby „niezrzeszone” lub nienależące do forum czują się swobodnie.  

I dowiedziałam się o nowych źródłach, które być może coś mi dadzą w poszukiwaniach – jutro biegnę do Palacu Działyńskich, gdzie w tamtejszym oddziale biblioteki kórnickiej znajdują się inwentarze dóbr szlacheckich. Może znajdę tam coś z „moich” parafii?
A najbardziej niesamowity był pan Adolf Rogal, mistrz pszczelarz, który oprowadził nas po swoim skansenie-muzeum pszczelarstwa.

Fotoplastikon.

Zachwycam się książką Jacka Dehnela, która kupiłam w Krakowie. Jest to zbiór setki miniatur prozatorskich, których inspiracją są stare fotografie. Dehnel wyciska z  nich co tylko może – odcisk palca zachowany w emulsji fotograficznej, każdy detal wyprawy ślubnej nowej żony, zamazane twarze dziadków pod domem,  może w  Bawarii. Pokazuje, jak nie przeoczyć niczego, jak zachwycać się tymi okruszkami przeszłości. Dehnel robi to dla zdjęć zupełnie mu nieznanych – jego kolekcja powstała z wyszukiwania ciekawych fotografii na Allegro, w antykwariatach, na pchlich targach. Nie są to zdjęcia rodziny czy też znanych mu miejsc.


Wyobraźcie sobie, co by nam udało się zobaczyć na starch zdjęciach, z którymi jesteśmy uczuciowo związani!
I nie gniewam się, że mi podkradł pomysł! Też mam zbiór fotografii – tyle że rodzinnych – które od paru lat opisuję! Tylko że jego pisanie to literatura z najwyższej półki

wtorek, 16 sierpnia 2011

Podróż wspomnień.

Najpierw dworzec w Gliwicach. Przyjeżdżałam na niego wiele razy z Kędzierzyna w niedziele, odwiedzać dziadka. Wysiadaliśmy na tym samym peronie, szliśmy tym samym tunelem  pod peronami, wychodziliśmy przez te same drzwi. Kupowaliśmy bilety przy tych samych czarnych lastrikowych półkolistych ladach i siadałam na tych samych szerokich stołkach z jaśniejszego lastriko. Po prawej stronie dworca długo nie było nic, potem długo budowano biurowiec Biprohutu. Z dworca szliśmy prosto, ulicą Zwycięstwa i po prawej stronie, niedaleko od dworca kupowaliśmy w „Wisience” pączki. Czasami braliśmy prosto spod dworca taksówkę do domu na Łużyckiej, gdzie mieszkał Dziadek.

W czwartek pojechałam z synami i mężem tą samą ulicą do hotelu. Biprohut  i  „Wisienka” są tam nadal. 

Na drugi dzień poszliśmy zobaczyć mieszkanie, z którego wyjechaliśy w sierpniu 1980 roku.  Napisałam do obecnych mieszkańców z prośbą o przyjęcie i dzięki temu mogłam pokazać synom i mężowi peerelowskie M4 – mój stary pokój ma niewiele ponad 6 metrów kwadratowych, a „duży” pokój mial 16.  Z naszego mieszkania pozostało niewiele – tylko pawlacze i szafki w przedpokoju, które zbudował mój dziadek oraz 10-cio centymetrowy wykusz w łazience zrobiony aby zmieściła się ówczesna pralka automatyczna. Za balkonem – mieszkaliśmy na parterze – rosły kiedyś olbrzymie czereśnie : już ich nie ma.

Moja szkoła podstawowa jest teraz podstawówką oraz gimnazjum. Trwał w niej remont, więc nie mogliśmy wejść. W 2003 roku, w gabinecie geograficznym dalej wisiał ten sam rozjechany krokodyl, a w gabinecie biologicznym rozkładały się te same spreparowane żaby oraz szczury. Może są nadal.

W piątek z gliwickiego dworca ruszyliśmy do Poznania. Najpierw wszystkie stacje do Kędzierzyna: Łabędy, Rzeczyce, Taciszów, Rudziniec, Blachownia, Kędzierzyn.  Potem – jak w dzieciństwie – Opole, Wrocław, Leszno, Kościan, Rawicz, Puszczykowo, Luboń i Poznań. Przed samym Luboniem – dom wuja Bronka, z którego prosto przez pole szło się do dziadków. Bylo bliziutko...

sobota, 13 sierpnia 2011

Udało się!!!

Wszyscy przyjechali, wszyscy się dobrze bawili, wszyscy byli, bo chcieli tam być.  Tereska kupiła bilety dwa tygodnie temu, Makiko jeszce pozniej. Makiko z dziećmi przyleciała z Japoni wczoraj! Monika z Phnom Penh przez Berlin przedwczoraj!!! Na zjazd stawiła się wdowa Marka, a jej syn, który jutrzo się żeni, był nawet na pare minut z narzeczoną. Byli: Tadeusz, Jurek, Ewa, Ireneusz, Basia, Tereska, Renata, Andrzej, Grazyna, Monika i ja. Kiedyś było nas trzynaścioro...



Wspominaliśmy dziadków, nasze wizyty w domu dziadków, swięta rodzinne, oraz ich 50-tą rocznicę ślubu. Renata, która ma pamięć jak żółw z Galapagos, opowiadała o Babci i Dziadku – jak się poznali, jak babcia na zapowiedzi dwa razy dawała. Przyjechała też jej mama, a nasza ciocia Adela – jedna z dwóch żyjących sióstr mojego Taty. I opowiadała. Jak Tata był jej pupilkiem, jak Tata sprawił, że za złego człowieka za mąż nie wyszła (bo on nie chciał dziecku - czyli Tacie – cukierków dać), jak mu sprawiła skórzane buty z cholewami za 2 tys. złotych i jak Tata je zawsze paćkał w błocie i ona mu je codziennie pucowała. Szkoda, że tak mało....
Przywiozłam osiem egzemplarzy wywodu przodków Babci, wywodu przodków Dziadka, oraz opis ich rodziny, czyli opis ich życia (co o nich wiemy) oraz spis ich dzieci, wnuków, prawnuków i praprawnuków. Było za mało, bo przyjechało więcej osób, niż miało. Jak już zbiorę wszystkie dane, to wydam to na dobrym papierze i w kolorze i sprawię ludziom prezenty.  Zrobiłam dużą planszę, na której wszyscy wpisali swoje imiona (to był pomysł

mojej siostry, Moniki).
Pojechaliśmy na cmentarz w Wirach i obeszliśmy wszystkie groby z naszej rodziny: trzech sióstr, które zmarły jako dzieci, zmarłych kuzynów, córki kuzyna, naszej prababci i oczywiście – dziadków.


piątek, 12 sierpnia 2011

Jutro zjazd kuzynów.

Trzynastego o trzynastej spotka sie trzynastu wnukow i wnuczek Wojciecha i Marianny Nowaczyk. Na moje hasło odzew dali prawie wszyscy kuzyni. Jeszcze nie wiem, czy przyjedzie ostatnia „zagubiona” kuzynka; podobno nikt nie wie, gdzie się obecnie podziewa. Ponieważ będzię ich więcej, niż przewidywałam, zabraknie mi egzemplarzy wywodów przodków Dziadka i Babci, które dla nich przygotowałam!

Moja siostra przyleciala z Phnom Penh prze Berlin.  Nie mogłyśmy się odnaleźć na Dworcu Głównym w Poznaniu, ale okazało się, że odebrała ją wcześniej córka kuzyna.
Teraz przygotowywujemy na jutro planszę, na której każdy będziemógł wpisać imię i nazwisko oraz dane, jakimi chcą się podzielić.  A ja przyniosę laptopa i zapiszę wszystkie dane, których mi brakuje.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Koperty osobowe.

Dzisiaj odwiedziłam Wydział Spraw Osobowych w Urzędzie Miejskim w Gliwicach. Przedtem napisałam do urzędu mail z prośbą o odszukanie kopert członków mojej rodziny. Okazało się, że zachowały się trzy – mojego Taty, mojego dziadka macierzystego oraz jego szwagierki. Wszystkie trzy na mnie czekały. Były pękate, jest w nich wiele dokumentów. Tak na pierwszy rzut oka, to chyba niewiele będzie tam nowych danych genealogicznych, ale znalazłam tam parę zdjęć, których nie miałam. Na przykład zdjęcie Taty w wieku lat 16-tu! Albo odciski palców mojego dziadka. Dane o jego miejscu pracy.


Potem odwiedziłam mojego przyrodniego wujka Marka. I ciocia znalazła mi jeszcze parę innych zdjęć z Mamy i Dziadka rodziny. Między innymi zdjęcia braci mojego dziadka.


Niestety, w Muzeum w Willi Caro nie było już katalogow wystawy „Gliwickich kresowian.”   Za to udało mi się kupić – ostatni! – DVD. Katalog ma być wznowiony do końca roku – może go wtedy dostanę. Kupiłam także Pierwszą (1945-1956) i Drugą (1957-1970) Dekadę – katalogi do poprzednich wystaw pióra Bogusława Tracza.

środa, 10 sierpnia 2011

Archiwum Arcybiskupa Baziaka.

Wpadliśmy odwiedzić siostrę Darię dosłownie przed samym wyjazdem z Krakowa. Jak zwykle przyjęła mnie bardzo serdecznie. Przedstawiłam jej synów, którzy jej siębardzo spodobali. W pracowni – jak zwykle ktoś pracował nad swoim drzewem genealogicznym. Była to pani Krystyna z Jaworzna. Gdy tylko się dowiedziała, że jestem autorką, to od razu mi powiedziała, że moją książkę ma i że bardzo ją lubi, i że żałuje, że nie wzięła jej ze sobą, bo by poprosiła o autograf. Zrobiła mi tymi słowami wielką przyjemność.

Siostra Daria potem pokazała chłopcom archiwum po drugiej stronie dziedzińca oraz księgi z Toporowa. Na małych stare księgi zrobiły bardzo duże wrażenie.

Portrety przodków.

Gdy byłam z mężem w Krakowie w 2008 roku wstąpiliśmy do muzeum w Sukiennicach. Jakież było moje zdziwienie, gdy znalazłam tam portrety moich przodków! Chodzi oczywiście o portrety chłopów pędzla Michałowskiego. Były biedne i brzydkie baby, był dziad proszalny, byli chłopi.
Gdy w lutym kupowałam nowy aparat fotograficzny, jednym z obiektywów był obiektyw portretowy (maciupcia przesłona ew. large aperture) po to, aby m.in. robić zdjęcia obrazów w muzeach bez flesza. Obrazów Michałowskiego w Sukiennicach!

I cóż się wczoraj okazało? Że z obrazów chłopskich eksponowane są jednynie Sańko oraz mędrcy żydowscy. Reszta na koniach, zdecydowanie szlachta i w ogóle.  Więc kupiłam album!

wtorek, 9 sierpnia 2011

Pół dnia w Leżajsku.

Było pełne wrażeń, których  wystarczyłoby na tydzień!

Najpierw spotkanie z rodziną – najmłodszą kuzynką mojej Babci ciocią Bronią, jej mężem, ich córką Asią, oraz moją kuzynką drugiego stopnia, Marzeną, która nam to spotkanie ułatwiła. Razem poszliśmy na cmentarz, gdzie zapaliliśmy świeczki na grobach mojej prababci Heleny i jej siostry Kunegundy, oraz kuzynki mojej babci, Anieli Cz. i jej męża.  Aniela przechowywała przez dekady zdjęcia ślubne oraz inne mojej Babci i dzięki niej mam tak świetny album.
Potem zabrała nas do siebie Ania Ordyczyńska. Ania pracowała nad moimi leżajskimi zagadkami i słowem nie pisnęła, co jej się udało odkryć.  Powiedziała mi o tym dopiero przed kamerą jej syna podczas spotkania z vice-burmistrzem! Otóż udało jej się ustalić nie tylko tożsamość kobiety, która była na zdjęciu z Babcią, ale także gdzie mieszkała i część historii jej rodziny. Okazało się także, że od ponad 20tu lat pracuje z panią, do której rodziny należał dom, w którym mieszkała Babcia z moją Mamą. Nie pojechałam zobaczyć domu, bo postanowiłam zostawić te odwiedziny na następną wizytę. Może z moją Mamą?
Po wspanialym leczo u siebie Ania zabrała nas do gospodarstwa agroturystycznego „Pod Lipą” w Przychojcu pod Leżajskiem gdzie delektowaliśmy się trzema rodzajami pierogów oraz dwoma rodzajami nalewek! Chłopcy jedli aż im się uszy trzęsły; poza tym bardzo im się tam podobało. Jest tam muzeum rzeczy wiejskich, dwie świetnie zachowane stare chałupy ze starymi meblami, piece z zapieckami, stare, świetnie zachowane stroje chłopskie. Aniu, dlaczego nie jest to skansen? Bo chyba powinien być!
Potem pojechaliśmy do Giedlarowej. Miałam hipotezę, że być może Lusia (siostra mojej Mamy) tam zmarła [tak, Mamusiu, wiem, że zmarła w Niemirowie, ale dopóki nie znajdę jej aktu zgonu, będę szukała, gdzie się da]. Ania umożliwiła mi przejrzenie w USC w Leżajsku księgi zgonów z lat 1941-1945. Niestety, nie znalezłam tak aktu zgonu Lusi Wiśniowskiej.  Chyba będę musiała pojechać do Niemirowa.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Grób prababci...

                                                             z jej praprawnukami.
                                                             Leżajsk, 5 sierpnia 2011 roku.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Bilans pierwszego tygodnia w Polsce:

1.       Cerkwie w Radruży, Prusiech, cerekwiska w Monastyrzu, i odbudowanej cerkwi w Narolu.

2.      Wizyta w kościele w Horyńcu-Zdroju, gdzie nie mogłam znaleźć chrzcielnicy, która schowała się pod ołtarzem i dopiero na zdjęciu ją zauważyłam.

3.        Kościół w Giedlarowej, gdzie mieszkała moja Mama jako małe dziecko.

4.       Wspaniałe niespodzianki w Leżajsku od Ani Ordyczyńskiej – o tym będzie cały inny post.

5.       Dwa stare cmentarze – w Bruśnie Nowym i w Bruśnie Starym: zdjęcia będą. Tam pochowani sąmoi przodkowie, choć ich pomniki się nie zachowały.

6.       Cmentarz w Leżajsku gdzie jest pochowana moja prababcia.

7.       Poszarpana skóra na łydkach oraz stopach, bo łaziliśmy po jeżynach i pokrzywach, nie mówiąc o komarach, aby obejrzeć bunkry linii Mokotowa.

8.       Spotkanie z Stowarzystwem Miłośników Ziemi Horynieckiej, których namówiłam na wydanie albumu o starym Horyńcu. Zapisanie się to tegoż stowarzyszenia.

9.       Poznanie Pawła, potomka Ponińskich, dziedziców horynieckich, który także jest bardzo zainteresewany pracą społeczną na rzecz Horyńca. Plany na temat współpracy z Niemirowem.

10.   Spotkanie z członkami Małopolskiego Towarzystwa Genealogicznego zorganizowane przez Zbyszka Szybkę alias prezesa. Poznanie przemilych osob tamze.

11.   Trzy maile genealogiczne – każdemu należy się osobny blog!!!

12. Wspaniala wycieczna nad szumy na Tanwi. Cudo!