poniedziałek, 3 września 2012

Wróciłam...


*
 
z długiej podróży, pół  wakacyjnej, pół genealogicznej. Byłam między innymi w Hucie Połonieckiej oraz w Niemirowie na Ukrainie – wioskach związanych z rodziną mojej Mamy. Odwiedziłam ponownie Horyniec , a także Gliwce. Sprawozdania będą, jak tylko nadrobię zaległości w pracy oraz skończę parę dużych projektów.

*okolice Niemirowa, Ukraina.
 

wtorek, 15 maja 2012

Brakujące ogniwo.

Uświadomiłam sobie dzisiaj, że ogniwo łączące mnie z Maćkiem mam już od dawna!
Maciek znalazł swojego przodka Wawrzyńca Rogalskiego – parę miesięcy temu znalazł jego akt ślubu z 1808 roku, w którym zapisano, że był synem Kazimierza i Ewy Rogalczyków. A Kazimierz i Ewa to moi praprapradziakowie! Sprawdziłam w swoim drzewie i okazało się, że mieli siedmioro dzieci, ale żaden z ich synów nie nazywał się Wawrzyniec. Zamówiłam więc filmy z Salt Lake City i – z powodów administracyjnych – czekałam na ten mikrofilm prawie cztery miesiące. W końcu przyszedł i w ubiegłą sobotę udało mi się w końcu wyrwać do biblioteki.

Szukałam dzieci Ewy i Kazimierza. Miałam jedną lukę trzech lat między 1789 i 1792, lecz nie było tam nikogo. Ślub wzięli w listopadzie 1788 roku, a ich pierwszy syn urodził się w marcu 1789 roku, więc tam też nie było miejsca na dodatkowe dziecko.

Znalazłam ponownie akt urodzenia syna Kazimierza i Małgorzaty, jego pierwszej żony, z 1784 roku. Ten by pasował, zwłaszcza, że miał na imię Wawrzyniec. Tylko, że wyszskto mi się pokręciło i – nie wiem dlaczego, przeczytałam “Adalbertus” a nie “Laurentius”! A przecież właśnie Laurentiusa szukałam! Dobrze, że zrobiłam zdjęcie tej stronnicy – gdy przeglądałam zdjęcia w domu przeczytałam imię dziecka poprawnie – jako Laurentius. Czyli Wawrzyniec. Czyli przodek Maćka.

A że rodzice zapisani w akcie ślubu Wawrzyńca się nie zgadzają? Jako półsierota był wychowywany przez drugą żonę ojca, która to macocha już nie żyła, gdy Wawrzyniec się żenił więc nie mogła nic sprostować. Dlatego Kazimierz i Ewa Rogalscy nie mieli syna Wawrzyńca, ale Wawrzyniec Rogalski miał za rodziców Ewę i Kazimierza.

Teraz mogę wpisać całą rodzinę Maćka do mojego drzewa!

poniedziałek, 7 maja 2012

O Dworzaczku.

“Genealogia” Włodzimierza Dworzaczka, wydana przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe w 1959 roku, to podręcznik akademicki. Książka ta została wydana w serii “Nauki pomocnicze historii” w zaledwie 3000 egzemplarzach. Wśród genealogów-amatorów od lat jest znana jako “Dworzaczek”. Nie jest to pozycja duża – posiada zaledwie 182 strony, z czego 8 to indeks, a 35 to bibliografia. Jednak jako że przez dekady była to jedyna tego rodzaju pozycja na polskim rynku księgarskim osiągnęła ona status “białego kruka”. Nie znaczy to, że jest wspaniała lub nieomylna, lub że jest odpowiednią książką dla genealoga amatora.


Ponieważ jest to podręcznik akademicki, uniwersytecki,“Dworzaczek” nie jest zbyt pomocny w poszukiwaniach naszych zwyczajnych przodków. Oczywiście przedstawia podstawowe tenety genealogiczne, które musimy znać zajmując się naszymi genealogiami, jednak ponieważ jest adresowany dla naukowców pomija wiele ważnych tematów, które nie znane są amatorom, a które dla naukowca są oczywiste. Nie wyjaśnia na przykład różnic pomiędzy źródlami pierwotynymi a pochodnymi, metod poszukiwawczych, lub też odczytywania starych dokumentów (bo to ostatnie zagadnienie to domena paleografii). Gdy pisałam książkę o genealogii posługiwałam się jedynie częścią “Dworzaczka”. Była to: rozdział I, gdzie podane są definicje rodu, rodziny, pokrewieństwa, powinowactwa, stopnie pokrewieństwa, a także metodologia ustalania filiajci oraz chronologii – te ostatenie bardzo przydatene. Do tej części należy także rozdział II “Tablice genealogiczne”, zrosumienie których potrzebne jest przydatne w opracowaniu genealogii jakiegokolwiego stanu, oraz rozdział III “Źródła genealogiczne”, który jednak przede wszystkim traktuje o źródłach dotyczących rodzin szlacheckich. Rodział IV, “Historia genealogii”, jest ciekawy dla miłośników tematu, lecz także dotyczy genealogii szlacheckiej. Duża część tego rozdziału (35 stron) to “bibliografia opracowań dotyczących poszczególnych rodzin szlacheckich i mieszczańskich.

Ciekawy jest podrozdzialik zatytułowany “Pozanaukowe szlaki genealogii”. Muszę tutaj nadmienić, że Dworzaczek za naukowe uważa jedynie rozważania historyczne, humanistyczne, przedstawiając podstatwowy tekst genetyczyny Franciszka Galtona “Hereditary Genius” jako właśnie pseudonaukową “rzekomo walną pomoc”. Uważa, że genealogia nie może należyć do nauk przyrodniczych, że nie nadaje się do takiego traktowania i że próby użytku genealogii w celach innych niż w opracowaniach historycznych skazane są na klęskę. Dworzaczek napisał te słowa trzy lata po odkryciu przez Watsona i Cricka struktury DNA; najwyraźniej tutaj rozminął się ze swoją ukochaną historią! Tutaj Dworzaczek odsłania swój brak wyobraźni.

Dziesięć tablic dołączonych do książeczki ilustruje typowe klasyczne tablice genealogiczne, między innymi wywód przodków Kazimierza Wielkiego oraz wywód przodków Jana III Sobieskiego, lub ascentorium obrazujące pochodzenie po kądzieli wszystkcih obecnych panujących erupoejskich od króla Kazimierza Jagiellonczyka a także pełny wykaz (do prawnuków) jego potomków, rodowód potomków po mieczu Karola Bonapartego, wywód przodków oraz rodowód (dwie osobne tablice) Wojciecha Bogusławskiego.  Druga część Genealogii to 183 tablice genealogiczne rodzin panujących w Polsce i w krajach sąsiednich (część I) oraz Rodziny magnackie polskie i litewsko-ruskie (część II). I znowu – wspaniałe opracowania genealogiczne rodzin, które mnie w ogóle nie interesują!


Dlaczego więc kupiłam tę książkę? Bo genealog bez Dworzaczka to nie genealog? Zdecydowanie nie – uważam, że genealodzy amatorzy powinni stronić od jego uprzedzeń i nie przejmować się jego ujemnym podejściem do genealogii amatorskiej. Kupiłam wyłącznie dlatego, że dobrze jest znać literaturę oraz wiedzieć co pisze ta druga strona.

Poniżej spis treści.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Wszyscy jesteśmy chłopami.


Nie mogę sobie podarować podania linku do tego artykułu.




I spytam prowokacyjnie – ilu z nas się przyzna do chłopskiego pochodzenia?

sobota, 21 kwietnia 2012

Dworzaczek.

Kupiłam sobie w nagrodę za wykonanie olbrzymiego projektu jeszcze w styczniu. Dopiero do mnie dotarły.


Bo czymże jest genealog bez Dworzaczka?






środa, 18 kwietnia 2012

Tomek w Toronto.

Wczoraj na lotnisku Lestera B. Pearsona w Toronto spotkałam się z Tomkiem Nitschem. Tomek leciał na do Salt Lake City na co dwuletni kongres Polskich Towarzystw Genealogicznych w Ameryce.


Dla niewtajemniczonych, Tomek jest administratorem portalu GenPol, na którym stawiałam moje pierwsze genealogiczne kroki w roku 2002. Do dzisiaj można tam przeczytać moje artykuły o genealogii.
Posiedzieliśmy sobie z Tomkiem w kafejce przez dwie godziny i pogadaliśmy. O czym? O genealogii, a jakże. O pracach indeksacyjnych w Polsce, o znajomych genealogach, o digitalizacji ksiąg parafialnych w archidiecezji bielsko-żywieckiej, o mojej książce, o GenPolu, nawet trochę o polityce, ale niewiele, bo nam obojgu się od razu słownictwo pospsuło.
A tak na marginesie, może byśmy też zaczęli robić kongresy genealogiczne w Polsce? Jest już tyle Towarzystw – na pewno fajnie by było spotkać się raz na rok-dwa lata

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Rocznica.

Mój Tata zmarł trzy lata temu – do dzisiaj za nim tęsknię. Moi synowie też często wspominają Dziadka, mój młodszy – ten bardziej wylewny – często wzdycha “I miss Dziadek.” Nierzadko łapię się na tym, że myślę o nim, zastanawiam się, co by powiedział lub zrobił w danej sytuacji. W wielu rzeczach był dla mnie autorytetem.




Tata urodził się 28 października 1939 roku w Lasku pod Luboniem.  Jego urodziny zgłosił do Urzędu Stanu Cywilnego – a właściwie Standesamdtu – jego ojciec, Wojciech Nowaczyk, dwa dni później.  Pewnie tak długo świętował, bo był to drugi syn po sześciu córkach.

Tata chodził najpierw do siedmioklasowej szkoły podstwowej w Lasku. Mile wspominał te czasy, choć był niezłym urwisem. Raz dostał dwóję z matematyki (a z tej zawsze był orłem!), bo nie chciał podejść do tablicy rozwiązać zadanie. Nie chciał podejść, bo miał rozdarte na siedzeniu spodnie, bo łaził przez płoty podczas przerwy! Także w Lasku, jako małe dziecko budował swoje pierwsze turbiny napędzane prądem strumyka, który płynie za szkolnym boiskiem. Turbiny były z pyry oraz z patyczków i tektury.

W latach 1954-1959 chodził do korespondencyjnego liceum im. Ignacego Paderewskiego w Poznaniu. Wtedy pracował w Lasku jako listonosz, wieczorami się uczył i jeździł na zajęcia. Z tego czasu pamiętają go ludzie jak stojąc przy furtce rozwiązywał zadania matematyczne albo czytał Mickiewicza. Podobno od tamych czasów poczta “już nigdy tak dobrze nie chodziła”. Nota bene Mickiewicza uwielbiał tak bardzo, ze gdy czytał po raz pierwszy wypożyczonego ze szkolnej biblioteki “Pana Tadeusza” to przejechał stację w Luboniu. Wtedy także odkrył zamiłowanie do opery – często jeździł na spektakle do Opery Poznańskiej, do  muzyki klasycznej (uwielbiał Szopena) i do astronomii – to chyba z powodu tych nocych powrotów do domu. Zamiłowaniem do opery zaraził także i mnie – pierwszym spektaklem, na który mnie zabrał byli “Poławiacze pereł” w Operze Bytomskiej. Miałam  jedenaście lat.

Po zdaniu matury Tata wybrał się na podbój Politechniki Śląskiej. Zdał egzaminy wstępne na wydział mechaniczno-energetyczny i zdobył zarówno stypendium na wyżywienie, jak i akademik. Studiował na wydziale mechaniczno-energetycznym, który zakończył obroną pracy dyplomowej w roku 1964. Po studiach pracował przez sześć lat w Elektrowni Blachownia, a w 1970 roku przeniósł się do “Energoprojektu” w Gliwicach.  Szybko zostal kierownikiem wlasnej pracowni remontowej R4.  Pracował przy projektach elektrowni Dolna Odra, elektrowni Opole, elektrociepłowni w Gdańsku oraz elektrociepłowni zakładów papierniczych w Kwidzynie. Tak często jeździł na delegacje ówczesnymi pociągami, że – jak twierdził – wypracował najlepszy na trasie Warszawa-Gliwice przepis na mieszanie tatara w “Warsie”.

Gdy byłam mała Tata często czytał mi na dobranoc Kubusia Puchata – do dziś pamiętam jak we dwójkę wyliśmy ze śmiechu, gdy Prosiaczek biegł przez las krzycząc “Słoniocy!!!”. Zaszczepił mi zamiłowanie do historii starożytnej oraz mitologii greckiej i rzymskiej. Gdy miałam siedem lat, wypisał listę miast starożytnego Egiptu, które miałam zwiedzić z nim po zdaniu matury.

Po koniec lat siedemdziesiątych mój bezkompromisowy Tata doszedł do wniosku, że w Polsce nie ma już czego szukać.  Po trzech delegacjach do Vancouver postanowił, że znalazł miejsce na nowe i lepsze życie dla siebie oraz dla swojej rodziny. Wyjazd – planowany przez dwa lata – nastąpił w sierpniu 1980 roku, nie mając nic wspólnego z wydarzeniami na Wybrzeżu. Po sześciomiesięcznym pobycie w Austrii w końcu udało mu się przywieźć rodzinę do Toronto – na bilety do Vancouver już nie starczyło. W Toronto rozpoczął pracę w swoim wymarzonym zawodzie projektanta-energetyka. Niestety, w Kanadzie nastąpiła recesja i nastały trudniejsze czasy. Tata jednak nigdy nie poddał się, zawsze znalazł pracę, zawsze mnie podbudowywał, gdy wydawało mi się, że jest źle, zawsze mówił mi, że mam się niczym nie przejmować, tylko uczyć, że przyjechał do Kanady dla mnie i dla mojej siostry. Założył własne biuro projektowe JONO Ltd albo – jak mówił z typowym dla niego wisielczym humorem – “Józek nie daj się! Ltd”. W wolnych chwilach woził mnie na wykłady, na zajęcia, do biblioteki. Gdy dostałam się na medycynę, był dumny.

Od roku 1986 do emerytury w 2003 roku pracował jako projektant dla przemysłu lotniczego  – najpierw w McDonnell-Douglas, a potem, gdy MD został sprzedany, w Boeingu. Najpierw budował skrzydła samolotów, a potem projektował urządzenia do ich przewozu i montażu. Znowu bywał w delegacjach – ale na pokładach samolotów już nie pozwalali mu mieszać tatara!

Na emeryturze Tata projektował dla JONO Ltd zbiorniki ciśnieniowe dla różnych przedsiębiorstw. Wolny czas poświęcał wnukom, wyjazdom do Polski, gdzie odwiedzał rodzinę w Wielkopolsce, oraz operze. Ostanią operą, na którą poszliśmy cztery dni przed jego śmiercią była “Simon Boccanegra” jego ulubionego Verdiego. Gdy zmarł, dotarło do mnie jak prawdziwym i proroczym był ten spektakl.

niedziela, 15 kwietnia 2012

2003 - Album z podróży.

Dziewięć lat temu pojechałam z moim Tatą do Polski. Była to podróż rodzinno-genealogiczna – Tata zabrał mnie swoich kuzynów, o których do tej pory wyłączne słyszałam, pojechaliśmy na cmentarz, gdzie jest grób jego dziadka, a gdzie Tata nigdy przedtem nie był, odwiedziliśmy wiele ważnych dla niego miejsc. Tata był ze mną w Archiwum Państwowym w Poznaniu oraz w Archiwum Archidiecezjalnym, gdzie znaleźliśmy akt chrztu jego mamy. Byliśmy w USC w Luboniu, gdzie znaleźliśy jego akt urodzenia. Pokazałam mu Bieńkowice, gdzie urodziła się jego babcia, a o których nic nie wiedział. Poszliśmy na cmentarz gdzie pochowane są jego siostry i rodzice. Było pięknie.


Od pewnego czasu nosiłam się z zamiarem zrobienia albumu z tej podróży. Dwa lata temu kupiłam nawet w tym celu album. Ale miałam mieszane uczucia – nie zrobiłam go gdy Tata jeszcze żył i miałam wyrzuty sumienia. Poza tym przeglądając zdjęcia z podróży ze smutkiem zauważyłam, że nie mamy żadnego zdjęcia razem! Nie przyszło nam do głowy, żeby takie sobie zrobic! I tak przeszedł następny rok.

I znowu od paru tygodni zaczął za mną ten album chodzić. Męczył mnie i męczył. W piątek wieczorem wzięłam się w garść.


I już jest gotowy. Udało mi się nawet przerobić w Photoshopie jedno zdjęcie, na którym siedzieliśmy rozdzieleni trzema osobami tak, że jesteśmy teraz razem! I mimo iż brakuje tam zdjęć (dlaczego nie zrobiłam zdjęcia grobu dziadków?! dlaczego nie zrobiłam zdjęcia Taty przy kościele w Wirach?! albo Taty z ciocią Tereską?) to jestem z niego zadowolona. Jest to pamiątka z bardzo uczuciowej podróży, która wiele mi dała i której nigdy nie zapomnę. I choć nie zrobiłam go przedtem, to zrobiłam go teraz i zrobiło mi to ogromną przyjemność. Byłam tam razem z nim, on zrobił te zdjęcia , na których ja jestem, ja zrobiłam te zdjęcia, na których jest on. Tak, wiem, Tacie bardzo by się podobał i powinnam go była zrobić, gdy jeszcze żył. Teraz ten album ma inny cel – namacalny dowód – niekoniecznie potrzebny, bo w końcu wszystko jest w pamięci, ale ważny. Przynajmniej dla mnie.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Dodatkowe źródła.

Źródła danych niegenealogicznych (bo nie dotyczą one dat śmierci, ślubu czy też urodzenia), ale za to bardzo przydatnych w odkrywaniu historii rodziny:



Archiwa zakładowe.

Archiwa uczelniane i szkolne.

Jubileuszowe publikacje szkolne, uniwersyteckie, wydziałowe, zakładowe, parafialne.

Schematyzmy urzędnicze i kościelne (spisy i urzędników i księży).

Książki telefoniczne i adresowe osób prywatnych oraz biznesów.

Archiwa PCK (poszukiwania po wojnie).

Instytut Pamięci Narodowej.

Archiwa wojskowe.

Księgi wieczyste sądów powszechnych.

Archiwa majątkowe – akta personalne pracowników, jeżeli przodkowie pracowali we dworze lub na folwarku.  

Archiwa cmentarne.

Akta paszportowe – ale gdzie ich szukać?



Opublikowane opracowania genealogiczne i heraldyczne.

Jeżeli znacie jakiekolwiek inne, to prosze – napiszcie.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Rodzinne podobieństwo.

Dzisiaj bawiłam się starymi zdjęciami. W rodzinie nic nie ginie...




Mój Tata (1963) oraz mój syn Jack (2011).




Mój dziadek (1954),  mój stryjek Bronek (1976)  oraz mój Tata (1959).



Mój teść (1923), mój mąż (1966) i mój syn Luke (2008).




Moja prababcia Balbina (1937) i moja babcia Marianna (1963).



Moja Mama (1957) i ja (1988).


piątek, 6 kwietnia 2012

Ministrant.

Byliśmy dzisiaj na liturgii Męki  Pańskiej w Katerze Chrystusa Króla w Hamilton. Po wyjściu z kościoła mój starszy syn Jack zastanawiał się, komu chciałoby się w czasach współczesnych być ministrantem.  Był bardzo zaskoczony, gdy mu powiedziałam, że jego Dziadek (mój Tata) był ministrantem w kościele Świętego Floriana w Wirach (Jack pamięta ten kościółek z naszej sierpniowej podróży do Polski).


Gdy wróciliśmy do domu pokazałam im zdjęcie Dziadka jako ministranta. Na zdjęciu ksiądz Lech Paluch, proboszcz 1950-59. Mój Tata stoi pierwszy z prawej. Nie wiem, który to rok, ale Tata wygląda bardzo młodo, czyli prawdopodobnie początek lat piędziesiątych. Według książki Michała Gryczyńskiego “Nasze Wiry”, mój Tata był ministrantem w latach 1945-50, więc może to zdjęcie jest właśnie z roku 1950.
Książki wydawane z okazji jubileuszów parafii często zawierają wiele informacji przydatnych genealogom, dlatego o nich wspominam.


czwartek, 5 kwietnia 2012

Haplogrupy chromosomu Y.

Haplogrupy to ludzkie grupy populacyjne, z których każda znajduje się na innej gałęzi ludzkości; nazwa ta pochodzi od greckiego słowa haploos – prosty, pojedynczy. Haplogrupy są oznaczane na podstawie zmian sekwencji łańcucha DNA. DNA zbudowany jest z czterech podstawowych nukleotydów (związków baz) oznaczonych A, T, G oraz C. Chromosom Y posiada około 58 milionów nukleotydów. Gdy chromosomy są powielane, od czasu do czasu w ten process wkradają się błędy (mutacje) – C zamiast A, G zamiast T. W zależności od tego, gdzie te zmiany występują, mogą one być patologiczne lub zupełnie nieszkodliwe. I właśnie sekwencje tych nieszkodliwych zmian – zwanych single nucleotide polymorphism (SNPy, wymawiane snipy) są podstawą oznaczania haplogrup ludzkości. Każdy ze SNPów używanych w określeniach haplogrup pojawił się w historii ludzkości tylko raz i każdy potomek mężczyzny, u którego ta zmiana nastąpiła odziedziczył tę samą zmianę. Zmiany te występują bardzo rzadko – raz na kilkaset pokoleń – i za każdym razem gdy powstaje nowa zmiana (nowy SNP) pozwala ona na określenie nowej haplogrupy.



Pierwsze haplogrupy Y-DNA, oznaczone A i B, powstały w Afryce około 70 tysięcy lat temu. Grupa C oznacza pierwszą migrację człowieka poza kontynent afrykański, przez Bliski Wschód i Indie z powrotem do Europy oraz dalej, do Nowego Świata. Świetna interaktywna mapa tej wędrówki ludów znajduje się w portalu National Genographic Project (haplogrupy Y-DNA zaznaczono na  niebiesko, haplogrupy mitochondrialne na żółto). Po migracjach na stepy Azji Centralnej, duża grupa, zwana R, zawróciła do Europy. Grupy R1a i R1b to podstawowe haplogrupy ludów europejskich. Oznaczanie haplogrup nie jest jeszcze zakończone – od czasu do czasu odkrywane są nowe SNPy, które pozwalają na określenie nowych subgrup oraz kladów ludzkości. Haplogrupy często przynależą do rejonów geograficznych, na przykład haplogrupa R1b1a2 to główna haplogrupa Wysp Brytyjskich, a R1a1a1g jest skoncentrowana na terenach obecnej Polski i uważana jest za gałąź zachodnisłowiańską (typ P). Odkrycie mutacji M458 zdefiniowało haplogrupę R1a1a1g – haplogrupę uważaną za środkowoeuropejską, a mutacja L260 wyodrębniła wśród tej haplogrupy subgrupę R1a1a1g2 czasami nazywaną haplogrupą polską, a występującą w Polsce, Czechach oraz Słowacji. Ponieważ coraz więcej osób poddaje się genetycznym badaniom genealogicznym, takie odkrycia prawdopodobnie będą nadal występować. Aby otrzymywać najnowsze wieści o badaniach genograficznych warto zapisać się do projektu danej haplogrupy lub do Polish Project w FamilyTreeDNA.
Haplogrupy, poza tym że identyfikują gałąź ludzkości do której należeli nasi przodkowie, są także przydatne w genealogii. Otóż jeżeli porównujemy Y-DNA dwóch mężczyzn i okazuje się, że należą oni do dwóch różnych haplogrup, to nie mogą oni być spokrewnieni w czasach historycznych – haplogrupy wyłoniły się w czasach prehistorycznych. Jeżeli dwaj mężczyźni  należą do tej samej haplogrupy, ale ich markery STR różnią się w wielu stopniach to posiadają oni wpólnego przodka tysiące lat temu. I tak właśnie różnią się mój Tata i Andrzej N. Tata należy do haplogrupy R1a1a1g2 (L260+) (badanie Y-DNA 67), a Andrzej do haplogrupy R1b1a2 (M269+)(badanie Y-DA37).

*

*mapa rozmieszczenia grupy R1a1a1g2 z FTDNA Polish Project

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Genealogia w 21 wieku.





Czytam właśnie książkę o genealogii DNA and Social Networking pióra Debbie Kennett.

W bardzo przystępny sposób, bez niepotrzebnych dywagacji na temat genetyki molekularnej, przedstawia podstawy badań genealogicznych chromosomu Y, badania DNA mitochodrialnego, oraz autosomalnych badań pokrewieństwa w liniach mieszanych.
Jeszcze nie przeczytałam drugiej części, o witrynach społecznościowych i pożytku z nich w badaniach genealogicznych. Ale o DNA jest świetna.

poniedziałek, 26 marca 2012

Podróż z moim Tatą.

W październiku 2003 roku wybrałam się do Polski z moim Tatą. Była to moja druga wyprawa genealogiczna (poprzednia miała miejsce w czerwcu tego samego roku, kiedy to pojechałam sama do Horyńca i Leżajska). Trochę obawiałam się tej wycieczki z moim Tatą; myślałam, że będą waśnie (tak to bywa, jak dwie uparte osoby robią coś razem), że będę się musiała  mu podporządkować, że będzie mi dokuczał (jak prawie że każda bardzo inteligentna osoba był złośliwy i nie znosił głupoty oraz mazania się).  Podróż zaczęła się niezbyt pomyślnie – Austrian Airlines ogłosiły strajk i nasz lot do Wiednia został odwołany. Udało nam się go przełożyć na lot przez Madryt (sic!) i z zaledwie trzygodzinnym opóźnieniem wylądowaliśmy w Wiedniu. Tam odebraliśmy samochód, aby pojechać – przez Slowację oraz kawałek Czechów - do Gliwic.
Przekroczyliśmy granicę bardzo późną nocą – około 23 przejechaliśmy ten sam most w Cieszynie, który zaliczyliśmy w przeciwnym kierunku w sierpniu 1980 roku. Koło się zamknęło. Gdzieś pod Rybnikiem zatrzymaliśmy się na małe conieco – kaszankę i piwko, bo jakże by inaczej uczcić powrót na Śląsk. Do Gliwic dojechliśmy już po północy.

W Gliwicach odwiedziliśmy przyrodniego brata mojej Mamy i jego rodzinę oraz Cmentarz Główny, gdzie jest pochowany mój dziadek macierzysty oraz jego stryjanka, która wychowywała moją Mamę. Tata odwiedzał swoich kolegów i znajomych, a ja swoich; schodziliśmy się w hotelu wieczorami na spanie. Odwiedziliśmy też parafie w Bieńkowicach i Bojanowie, skąd pochodziła rodzina jego Mamy, Marianny Brachaczek. Znalazłam tam akt zgonu Kajetana Brachaczka, prapradziadka Taty. Tacie, który nigdy tam nie był, bardzo się tam podobało; koniecznie chciał odwiedzić stare cmentarze oraz kościoły, stawał przy wiejskich pomnikach szukając nazwisk z genealogii, dzielnie sekundował mi gdy szukałam zapisów w księgach.

Z Gliwic pojechaliśmy do Poznania. Pamiętam tę trasę z dzieciństwa – pare razy pokonaliśmy ją jadąc na wakacje nad morze albo odwiedzając rodzinę. Prowadziłam najpierw ja, a jak już się zrobiło bardzo ciemno, kierownicę przejął Tata. A ja – pozbawiona obowiązku i stresu uważania i prowadzenia samochodu z manualną skrzynią biegów siadłam obok i – rozpłakałam się. Tak po cichu, w ciemnościach kabiny, żeby Tata nie zauważył. Tata dobrze wiedział dlaczego, choć w ogóle nie pytał.  Zaczął mi opowiadać o swojej miłości z młodości i jak to się skończyło, że ona go najpierw odrzuciła, a potem zmieniła zdanie, ale już było za późno. Przestałam się mazgaić.

W Poznaniu i okolicach odwiedziliśmy wielu krewnych, których nie znałam – syna kuzyna Taty Ryszarda oraz jego matkę Marię Nowaczyk. Jej mąż, Henryk, kuzyn Taty, także miał zacięcie genealogiczne. Ciocia Maria pokazała nam wszysktie jego zapiski i tablice, przewertowałam wszystko i wypisałam dane, których nie miałam. Szkoda, że go nigdy nie poznałam. Moglibyśmy sobie uciąć dobrą pogawędkę na tematy genealogiczne.

Drugi kuzyn Taty, Tadeusz Nowaczyk, mieszkał w Dzielicach. Spotkaliśy się z nim, jego żoną oraz synem, także Tadeuszem. Opowiedział  nam wiele o jego gałęzi Nowaczyków, pokazał zdjęcia swojego ojca Stanisława oraz stryja Ludwika, ojca Henryka. Stanisław pływał w marynarce handlowej, był na Dalekim Wschodzie. W Dzielicach odwiedziliśmy także grób pradziadka Jakuba Nowaczyka zmarłego w 1933 roku.  Po naszej wizycie Tata postanowił ufundować kamienny pomnik na jego grobie, co zrobiliśmy – wraz z Tadeuszem – dwa lata później.

Odwiedziliśmy także bliższą rodzinę, ciocie (siostry Taty) oraz kuzynów. I wszędzie nasłuchałam się opowieści o Tacie – jaki był przystojny, jakie miał przenikliwe niebieskie oczy, których nigdy nikt nie zapominiał, jak czytał Mickiewicza albo rozwiązywał zadania matematyczne, czekając przy furtkach gdy rozwoził pocztę w Luboniu. Z tych wszystkich opowieści biła sympatia i podziw. Byłam z niego dumna.

Dzisiaj przypomniała mi się ta podróż, bo wpadlo mi w rece zdjęcie Taty z jego metryką urodzenia. Znaleźliśmy ją podczas wizyty w lubońskim USC. Nigdy nie zapomnę jaki Tata był poruszony, gdy ją oglądał.

Przez całą podróż ani razu nie pokłóciliśmy, ani poróżniliśmy. Do końca życia będę wdzięczna, że się w tę podróż wybrałam. Niestety, nie udało nam się jej powtórzyć – Tata zmarł w 2009 roku.

czwartek, 22 marca 2012

Sic transit gloria mundi.

W sobotę we Wrocławiu odbędzie się pogrzeb Roberta Budzynowskiego – naszego internetowego genealogicznego kolegi.  Zmarł nagle, 17 marca 2012 roku. Nie znałam go osobiście, wymieniłam z nim pare maili oraz postów na tematy genealogiczne. Nigdy go nie zapomnę. Bedzie mi bardzo brak jego cięto-wisielczego humoru i genealogicznej wiedzy.

 
Dodane 25 marca 2012: Oto co znalazlam w mojej skrzynce pocztowej na ForGenie:
Witaj Małgosiu

Dziękuje za piękny komplement na forum :)

Pozdrawiam
Robert

ps.
Uwielbiam Twoją książkę i często do niej wracam :)

_________________
Pozdrawiam, Robert

środa, 21 marca 2012

Urbi et orbi...

Oto oficjalny wykaz powinowactwa, które łączy mnie z Jackiem Cieczkiewiczem.




Ta tablica pokrewienstw jest dowodem ogromu pracy, którą wykonał Jan Roman Cisowski. Jan – młody krakowianin studiujący w Bielsku – zajmuje się genealogią od 14 roku życia. Rodzina jego ojca pochodzi z Lubaczowa. Janek zbudował już olbrzymie drzewo w witrynie MyHeritage, a że moja rodzina pochodzi z powiatu lubaczowskiego, okazało się, że jestem z Jankiem powinowata. A że Janek – dzięki swojej mrówczej pracy – wykazał swoje powinowactwa i pokrewieństwo z prawie każdą rodziną z tamtych okolic, okazało się, że jestem powinowata także z Jolą Skalską, której rodzina pochodzi z Narola oraz z Anią Ordyczyńską z Leżajska –moimi dobrymi koleżankami genealogicznymi!Dlatego od dzisiaj nazywam Janka lubaczowskim Minakowskim!

Tak na marginesie, Janek z Jackiem jest powinowaty na 13 sposobów, a ja z Jankiem na 12 sposobów, z których najkrótszy ma trzy rodziny i 12 ogniw, a najdłuższy siedemnaście rodzin i 81 ogniw.

poniedziałek, 19 marca 2012

Genealogia równoległa vel boczna.

Ostatnio znalazłam wiele osób, które połączone są ze mną więzami krwi lub małżeńskimi. Ale do czego to prowadzi w naszych poszukiwaniach? Czy jest to prawdziwa genealogia, gdzie często myślą przewodnią jest nagromadzenie jak największej liczby pokoleń wstępnych czyli przodków? A może powinnam spytać inaczej – czym jest “prawdziwa” genealogia?


W witrynach genealogicznych prawdopodobnie nie znajdziemy przodków. Chyba że osoba z nami spokrewniona ma dłuższy wywód przodków i uda nam się do niego dołączyć. Dawno temu, gdy jeszcze w genealogii raczkowałam, to właśnie o takim przypadku marzyłam. Że gdzieś tam w necie znajdę dalekiego kuzyna, może nawet i takiego, którego praprzodek wyjechał z zaboru pruskiego lub austriackiego i był na przykład bratem mojego prapraprapradziadka. I że ten daleki kuzyn ma udokumentowany wywód przodków sprzez wyjazdu praojca.

Nic z tego nie wyszło. Teraz, czyli dziesięć lat później, to osoby podczepiające się do mojego drzewa otrzymują wywody przodków sięgające XVII lub XVIII wieku! Bo tyle udało mi do tej pory zrobić. Już nie czekam na kogoś, kto mi poda na tacy przygotowany wywód, choć – zastanawiałam się nad tym wczoraj w nocy – miło by było, gdyby ktoś miał wywód Wiśniowskich z Huty Połonieckiej. Ale w większości moich poszukiwań dotarłam albo do początku prowadzonych ksiąg metrykalnych (Horyniec 1775, Bieńkowice 1680), do braku ksiąg (Toporów 1850) czy też do początku używania nazwisk u chłopów (Objezierze, połowa XVIII wieku). I tych ścian już chyba nigdy nie pokonam.

Więc o co chodzi w tytule?

Portale genealogiczne pomagają nam w połączeniach bocznych, za pomocą małżeństw. Odnajdujemy tam powinowatych, o wiele rzadziej krewnych, z którymi łączą nas małżeństwa. Dołączamy więc gałęzie boczne, nawet niekoniecznie gałęzie naszego drzewa, tylko powiązania z innymi drzewami. Tablice pokrewieństw rosną poziomo, jak espaliery, a nie jak wysokie dęby. Połączenia pomiędzy rodzinami rosną poziomo, choć może je łączyć także parę pokoleń filiacji. I tak w górę, w dół, ale przede wszystkim w boki rosną nasze połączenia. W genealogii akademickiej nazywane jest to tablicą pokrewieństw – jest to spis wszysktich koicji i filiacji oraz pokrewieństw i powinowactwa pomiędzy dwiema osobami zarówno po mieczu jak i po kądzieli.  Według Dworzaczka tablice pokrewieństw są pożyteczne w przedstawianiu koneksji rodzin historycznych lub fikcyjnych. Taką olbrzymią tablicą pokrewieństw jest Wielka genealogia Minakowskiego czyli Ci wielcy Polacy to nasza rodzina (do której nigdy nie dołączę J). My, maluczcy, mamy za to wielką frajdę, kiedy to po paru latach znajomości okaże się, że kolega genealog zajmujący się tymi samymi terenami jest powiązany z nami paroma małżeństwami. Albo że przyszywany brat raptem awansował na piątą wodę po kisielu i już jest naszą prawdziwą, a nie udawaną rodziną.

Dla mnie prawdziwą genealogią jest to co mi sprawia przyjemność. Nigdy nie byłam akademickim genealogiem, zawsze propagowałam genealogię dla ludzi.

sobota, 17 marca 2012

Hurra!

Wygląda na to, że mój przyszywany braciszek stał się piątą wodą po kisielu!!! Czyli awansował!

 *

Otóż zarówno jego, jak i moja rodzina mają powiązania z rodziną Cisowskich. Po wrzuceniu swojego drzewa na MyHeritage Jacek od razu napisał do Jana Romana, że jest z nim powinowaty przez rodzinę Mederów. A że wygląda na to, że ja jestem powinowata z Janem przez Mazurkiewiczów, więc jestem powinowata z Jackiem!  Proszę sobie wyobrazić, że wpadłam na to jadąc 127 km/h na nowojorskiej thruway między Albany a Saratogą. I od razu musiałam zadzwonić do Jacka, żeby mu tym powiedzieć!

Teraz musimy z Jankiem to wszystko posprawdzać - będzie pracy na dobrych parę miesięcy, jeżeli nie lat.

A przez Jacka jestem powinowata z Jolą! I tak udawana rodzina prawdziwą się stała. 
C.d.n.

*Krakow, 7 sierpnia 2011

piątek, 16 marca 2012

Bilans pierwszego tygodnia na MyHeritage.

W zeszłą sobote,  czyli 10 marca, wrzuciłam na witrynę MyHeritage mój plik GEDCOM. Nie miałam pojęcia jak to działa, myślałam, że “dopasowania” (nie podoba mi się to słowo, macie pomysł na jakieś lepsze?) będą od razu. Więc mina mi trochę zrzedła, bo nie było żadnych, choc powinno być parę w drzewie dalekiego powinowatego, który ma tam już swoje drzewo od dawna. Napisałam nawet do pani, która się na tym zna, a która poradziła mi, żeby troche poczekać (nawet do 48 godzin), bo to trochę potrwa.
Zaledwie dzień później już miałam w skrzynce maila od nieznajomej, która znalazła powiązanie z moim drzewem właśnie przez tego dalekiego powinowatego! Gdy weszłam na witrynę znalałam ponad 500 połączeń (o! właśnie, o wiele lepsze słowo niż dopasowanie) z 207 drzewami.
Oto co znalazłam:
1.       31 połączeń z rodziną syna kuzynki mojego Taty z Wrocławia. Już kiedyś byłam z nim w kontakcie genealogicznym i teraz tę znajomość odnowiliśmy.
2.       39 połączeń z rodziną syna kuzynki mojej babci z Leżajska.
3.       Dużą liczbę połączeń z krewnym mojego kuzyna Jurka; ta liczba już się powiększyła, bo już pododawał wiele danych z mojego drzewa.
4.       10 połączeń z drzewem zięcia mojej kuzynki. Ostani raz był tam dwa lata temu, więc nie sądzę, że sie nadal bawi w genealogię.
5.       Cztery połączenia z Janem A. z Lubaczowa, który pochodzi z Horyńca. Mam nadzieję na dalszą współpracę historyczno-genealogiczną.
6.       12 połączeń z dużym drzewem Dendryt Ludzkości, gdzie znajdują się Mazurkiewiczowie z Horyńca. Jeszcze nie nawiązałam kontaktu.
7.       Wiele (ponad 50) połączeń ze śląskimi rodzinami spokrewnionymi z Brachaczkami z Bieńkowic pod Raciborzem; najwięcej połączeń mam przez tę rodzinę! Widać, że Ślązacy są bardzo dumni ze swoich rodzin i pochodzenia; przynajmniej tak mi się wydaje.
8.       Pięć połączeń z rodzinami, które mają Franciszka Wiśniowskiego jako przodka, a którego rodzinę próbuję namierzyć we Lwowie.
9.       Cztery połączenia z rodziną, której przodkowie pochodzą z Huty Połonieckiej.
10.   Oraz ze dwie setki pojedynczych połączeń, które są ewidentnie do niczego (ale mi to nie przeszkadza!).

Tak to wszystko spodobało się mojemu kochanemu przyszywanemu braciszkowi Jackowi C., że też się wpisał. I już odnalazł powinowactwo ze znajomym genealogiem. Niestety nie ze mną! No cóż, tutaj nawet SmartMatches nie pomogą.  
C.d.n.
                                                                                                                                     

sobota, 10 marca 2012

Radość nie z tej ziemi,

ale z internetu.

Wczoraj wrzuciłam moje drzewo genealogiczne w jego całej okazałości na witrynę MyHeritage. Bardzo łatwo udało się importować GEDCOM z mojego Personal Ancestral File. Mam w drzewie 1410 osób, niektóre galęzie sięgają XVII wieku, najbardziej rozrośnięte jest w XIX wieku.



I co dzisiaj się okazało? Że moje drzewo otrzymało ponad 500 dopasowań(matches) w 207 różnych drzewach, które znajdują się w MyHeritage! Dowiedziałam się o tym, bo dostałam maila od pani, do której należy jedno z tych drzew. Od razu “pobiegłam” na moją witrynę i aż nogi się pode mną ugięły z wrażenia.

Parę drzew rozpoznaję, bo są to dalecy krewni lub powinowaci, których duże części już są w moim drzewie. Cieszy mnie, że inni członkowie mojej dalekiej rodziny także bawią się genealogią – możemy wymieniać dane i informacje. Ciekawa jestem, kiedy dostanę od nich maile o naszych połączeniach! Chyba że są nieaktywni i wrzucili te dane kiedyś i fascynacja genealogią już im przeszła. Tak też bywa, prawda? Bardzo jestem ciekawa ich drzew genealogicznych. Do tych, z którymi już miałam przedtem kontakt napisze już dzisiaj, na innych poczekam.

Inne połączenia muszę dopiero rozgryźć. Wiele z nich ma zaledwie jedno “dopasowanie” więc prawdopodobieństwo, że jest to moja rodzina jest raczej nikłe.  To jeszcze długo potrwa.

I pomyśleć, że dziesięć lat temu czytałam o podobnych przypadkach na Ancestry.com (dotyczących mojego nazwiska, ale nie mojej rodziny) i myślałam, że nigdy tego nie doświadczę!


PS. MyHeritage mi za to nie placi!!! Jestem po prostu zadowolona!

piątek, 9 marca 2012

Nowi powinowaci.

Parę dni temu otrzymałam zaproszenie do witryny rodziny Szmyt na MyHeritage.com.  Założył ją krewny mojego kuzyna Jurka Schmidta rok temu. Do tej pory jedynie ją obserwowałam. Krzysztof mnie przyuważył i w mailu spytał w jaki sposób jestem z nim spokrewniona. Odpowiedziałam, że nie jestem spokrewniona, ale spowinowacona i wytłumaczyłam zawiłe nasze połączenia czyli tablicę pokrewieństwa (która to tablica, wbrew nazwie, podaje także powinowactwo). Pradziadek Krzysztofa jest także pradziadkiem mojego stryja, czyli męża siostry mojego Taty.



Dzisiaj z wywodu przodków Krzysztofa wpisałam do mojego drzewa kilkanaście osób, których nie miałam. Ta część mojego drzewa demonstruje także powielanie przodków spowodowane więcej niż jednym małżeństwem pomiędzy dwom rodzinami – dwie siostry mojego Taty wyszły za mąż za dwóch kuzynów. W ten sposób ich dzieci (moi kuzyni) mają wielu wspólnych przodków.

wtorek, 6 marca 2012

Kiedy DNA “kłamie”.

Co może być przyczyną, że wyniki genealogii genetycznej nie potwierdzają tej klasycznej, papierowej?





Bo DNA nie kłamie – jeżeli wynik badań DNA wykazuje, że dwóch mężczyzn ma różne haplotypy (szereg mutacji) chromosomu Y, to znaczy, że nie istnieje pomiędzy nimi pokrewieństwo w linii męskiej. Jeżeli cała dokumentacja papierowa wskazuje niepodważalnie, że są krewnymi, a ich DNA różni się, istnieje parę możliwości:

1.       Skok w bok ktrórejś z matek w linii łączącej;

2.       Panna była w ciąży z kimś innym gdy wyszła za mąż za ślubnego;

3.       Syn jest pogrobowcem, wdowa wyszła za mąż, gdy była w ciąży z poprzednim mężem;

4.       Syn było adoptowany i nie zapisano tego faktu;

5.       Syn przyjął nazwisko ojczyma po ślubie matki.

We wszystkich powyższych przypadkach biologiczna relacja między domniemanym ojcem a synem nie istnieje, ale na pewno istnieje relacja rodzinna czy uczuciowa. Oraz genealogiczna.

I tak to jest z badaniami DNA – jeżeli się zgadzają, jeżeli potwierdzają genealogie klasyczną to jest święto lasu i polonez, a jeżeli nie to mogą być niesnaski i zgrzytanie zębów.
To tak à propos komentarza do poprzedniego posta.
A tak w nawiasie, to jest setny post!

poniedziałek, 5 marca 2012

Nowe wyniki badań Y-DNA.

Dostałam w ubiegłym tygodniu wyniki badania Y-DNA Andrzeja Nowaka. Andrzej skontaktował się ze mną dwa-trzy lata temu. Od tego czasu próbujemy połączyć nasze drzewa genealogiczne. Niestety, DNA to wykluczyło. A DNA nie kłamie.


Linia męska Andrzeja pochodzi z Objezierza. Udało mu się ustalić wywód przodków do początku XIX wieku, potem trop zaginął. Moi Nowaczykowie, a w XVIII wieku Nowakowie, pochodzą z Chrostowa w parafii Objezierze, więc myśleliśmy, że znajdziemy jakiś wspólnych przodków. Za pomocą badań czysto genealogicznych nie udawało nam się to, więc raz kozie śmierć! postanowiliśmy zrobić badania Y-DNA. Jeżeli mamy wpólnego przodka w linii męskiej, to mój Tata i Andrzej powinni mieć te same wyniki Y-DNA. Na przestrzeni tych siedmiu-ośmiu pokoleń, które dzielą Andrzeja i mojego Tatę od potencjalengo wpólnego przodka nie powinno być żadnych zmian.
Podstawowe badanie na 12 markerach STR (Y-DNA 12) na chromosomie Y Andrzeja w porównaniu z chromosomem mojego Taty różniło się w sześciu miejscach. Parę razy była to różnica jednego stopnia, ale większośći była na poziomie dwóch lub więcej. W zależności od markera różnice zachodzą w różnym tempie. Średnia częstotliwość występowania jednej mutacji to raz na 111 mejoz (podziałów komórek rozrodczych) czyli pokoleń. Czyli w sumie jest ich zdecydowanie za wiele jak na te parę potencjalnych pokoleń, które mogłyby nas dzielić. DNA Andrzeja i mojego Taty różnią się tak bardzo, że nawet nie wystąpiły razem jako potencjalne dopasowanie (match), choć zarówno mój Tata jaki i Andrzej mają grupę swoich dopasowań z innymi badanymi. Andrzej ma nawet dopasowanie, które sugeruje, że ma wspólnego przodka z jednym z naszych genealogicznych kolegów.
Szkoda. Myślałam, że będę miała nowego, udokumentowanego kuzyna znalezionego za pomoca nowoczesnej genealogii genetycznej.

środa, 29 lutego 2012

Czym jest dla mnie Horyniec?

Przez prawie całe moje życie Horyniec był niczym. Nie wiedziałam o jego istnieniu. Dopiero w 2002 roku nazwa ta zaistniała nagle w mojej świadomości. Stało się to, gdy przeczytałam w akcie zgonu mojej prababci Konstacji Mazurkiewicz, że urodziła się w Horyńcu. Horyniec, cóż za Horyniec, nigdy o nim nie słyszałam, nikt mi nic o nim nie opowiadał. Raptem to małe słowo zaczęło znaczyć tak wiele – miejsce urodzenia mojej Babci, parafia, gdzie mogłam zacząć szukać moich przodków, miejsce spoczynku pokoleń moich antenatów. W tej małej wsi na pograniczu ukraińskim tworzyły się i toczyły losy mojej rodziny.
Zaczęłam sobie tę wioskę wyobrażać – jak wygląda, co tam jest. Gdzie stały domy prapradziadków. Jak wyglądały. Czy ktoś ich jeszcze tam pamięta. Co tam znajdę – domy? Posesję? Ziemię? Groby? Na pewno kościół i cmentarz, ale co poza tym?

Dzięki inernetowi, pierwszy spacer po Horyńcu mogłam odbyć pięć minut (sic!) przeczytaniu aktu zgonu prababci. W roku 2002 na stronie Niezależnego Serwisu Informacyjnego Horyniec.net znalazłam wirtualny spacer po Horyńcu. Ujrzałam dworzec kolejowy (tam zaczynał się ten spacer), tunel pod torami, kaplicę Zdrojową, Park Zdrojowy, pałac Ponińskich, teart. Najbardziej przemówiły do mnie zdjęcia starych cmentarzy – pięknie skadrowane, urokliwe, jakby zaklęte zdjęcia Prałasanata i Młodego. Nigdy nie przypuszczałambym, że chłopskie groby sprzed ponad stu lat miały nagrobki, które się do dzisiaj zachowały!  I te cmentarze w środku lasów, opuszczone, zarośnięte, gdzie groby jakby same wyrastały z ziemi. Gdy tylko zobaczyłam te zdjęcia, od razu zapragnęłam wszystko to zobaczyć na własne oczy, chciałam tam być, chciałam dotknąć tych starych, porośniętych mchem kamieni. Tam spoczęły prochy moich przodków i tam chciałam odnaleźć ich groby. Po prostu musiałam tam być! Przejść się po cmentrzu w Horyńcu, przedrzeć się przez chaszcze cmentarza w Bruśnie Starym, odczytać stare nazwiska na nagrobkach, poszperać w księgach parafialnych, zobaczyć chrzcielnicę gdzie została ochrzczona moja Babcia, jej matka oraz wielu moich przodków, pooddychać tym powietrzem, którym oni oddychanli, popatrzeć na to niebo, na które oni patrzyli.

Podróż ta udała się rok później, w czerwcu 2003 roku, gdy przyjechałam do Polski właśnie aby zobaczyć Horyniec i odwiedzić nowoodnalezioną rodzinę w Leżajsku. Pamiętam uczucie jakbym wracała do siebie, jakbym już tę wioskę skądś znała, jakbym już tutaj kiedyś była. Takie same uczucie miałam chodząc po lasach oraz polach horynieckich.

Wtedy już wiedziałam, że z Horyńca i jego okolic pochodziła większość przodków mojej Babci. W pracach genealogicznych dotałam do 10 pokoleń wstecz od mojej Mamy, znalazłam zapisy chrztów, ślubów i pogrzebów moich przodków w księgach parafialnych z Horyńca i z Brusna Starego. Mieszkali w Horyńcu, w Bruśnie Starym i Nowym oraz w Hucie Różanieckiej. Chodzili do tego samego kościoła, gdzie właśnie stałam przed ołtarzem, po tych samych polach i lasach, po których spacerowałam, pili wodę z tego samego świętego źródełka, w którym maczałam palce. Czułam jakby na mnie patrzyli, takim miłym, ciepłym wzrokiem. Byli prostymi chłopami, na pewno mieli ciężkie życie; łączy mnie z nimi więź krwi, którą po prostu wtedy czułam.

Przed przyjazdem udało mi się odnaleźć dalekich kuzynów w Horyńcu. Rodzina Mazukiewicz bardzo mile mnie przyjęła. Poznałam ich ojca, który jest kuzynem mojej Babci, oraz jego żonę. Przedstawili mnie innym krewnym, pokazali groby na cmentarzy, obwieźli i pokazali okolice Horyńca. Obejrzałam stare rodzinne zdjęcia. Zobaczyłam ziemię, gdzie stał dom, gdzie urodziła się moja Babcia oraz miejsce, gdzie miał dom jej wuj Benedykta. Odwiedziłam wójta, który wystawił akt zgonu moje praprababci oraz księdza proboszcza, z którym konsultowałam się na temat moich przodków. Ksiądz pozwolił mi obejrzeć stare księgi parafialne z XIX wieku. Znalazłam w nich oryginalne zapisy ślubów, chrztów oraz zgonów członków mojej rodziny z XIX wieku (starsze, które przeglądałam na mikrofilmach, znajdują się w archiwach w Warszawie, Zamościu, Lubaczowie i Lwowie). Byłam tam cztery długie, pełne wrażeń dni. Zrobiłam wiele zdjęć – kościoła, wioski, cmentarzy, pól, lasów, pięknych kwiatów polnych. I obiecałam sobie, że jeszcze tutaj wrócę.

Osiem lat później, latem 2011 roku, przyjechałam do Horyńca z moimi synami, dziesięcioletnim Lukiem, oraz czternastoletnim Jackiem. Na nic ich nie nawiałam, nic im nie opowiadałam, powiedziałam tylko, że jest to wioska, gdzie urodziła sie Mama ich Babci. Przyjechali do Horyńca parę razy (mieszkaliśmy u koleżanki w Narolu), przedarli się przez chaszcze na cmentarzach w Bruśnie Nowym i Starym, potaplali się w basenie w KRUSie, zachwycili sięcerkwią w Prusiech i połazili po granicy z Ukrainą. I pewnego dnia, w drodze do Radruży, mój syn nagle poprosił, abyśmy wysiedli z samochodu. Coś go poruszyło, koniecznie chciał wrócić na drogę z kałużami, która szła w szerokie pole Panoramy Horynieckiej. Pobiegliśmy oboje, ja z aparatem, a znajomi z młodszym synem czekali w samochodzie. Jack wszedł na pole, obejrzał się dookoła, westchnął i poprosił o zrobienie mu zdjęcia. Tutaj muszę podkreślić, że mój syn, jak typowy nastolatek, nie znosi jak mu się robi zdjęcia, normalnie to nie można go na nie namówić. „Dlaczego?” spytałam. „Nie wiem. Podoba mi się tutaj.”

piątek, 24 lutego 2012

Prześladują mnie przodkowie, którzy długo żyją i długo się rozmnażają.

Jestem starszą córką najmłodszego syna najmłodszego syna jedynego syna jedynego syna naaaaaaaaaaaaaaajmłodszego syna mojego prapraprapra(4)dziadka Szymona Nowaka z końca XVIII wieku. I choć prapradziadek i praprapradziadek „mieli” moich przodków w dość młodym wieku (25 lat i 31 lat) to jednak matka pradziadka Jakuba, Józefa Nowaczyk, miała lat 41 gdy urodziła mojego antenata. Gdzie inni dorobiliby się co najmniej ośmiu pokoleń, ja mam zaledwie sześć – od 1742 do 1939 roku. Najbardziej jednak popisał się prapraprapradziadek Szymon Nowaczyk – miał 54 lata gdy w 1800 roku jego żona urodziła mojego przodka Walentego Nowaczyka! Przecież to dwa pokolenia! A potem miał jeszcze jedną córkę.

Ale po kolei.

Gdy odnalazłam przodka w parafii Objezierze zaczęłam szukać ślubu jego rodziców. Mój praprapradziadek Walenty urodził się w Ślepuchowie w 1800 roku jako syn Szymona Nowaka, potem jako Walenty Nowaczyk ożenił się z Katarzyną Korczanką. Oboje figurowali jako rodzice Jana, który urodził się w Pamiątkowie, parafia Cerekwica w 1831 roku. Zaczęłam więc szukać ślubu Szymona. I znalazłam ślub Szymona Nowaka z Marianną, ale w roku 1772! Nie mogłam uwierzyć, że to oni. Ale nie było żadnych innych ślubów Szymona z Marianną, bo szukałam też i ślubów bez nazwisk – jeszcze się wtedy zdarzały w tej parafii. Nic.

Potem przeszukałam księgi chrztów. Pierwsze co znalazłam, to innego Walentego syna Szymona Nowaka i Marianny! Urodził się 12 lutego 1792 roku (Walenty, którego uważam za swojego przodka, urodził się 7 stycznia 1800). Czyli ten pierwszy Walenty zmarł między 1792 a 1800 rokiem. Powinnam była się domyślić, że ten “mój” Walenty trochę nie pasował – wszyscy inni chłopcy, którym nadano to imię w tej parafii rodzili sie w lutym. Pewna jestem, że imię było wybierane na cześć Walentego, biskupa z Nahars, który obchodzi swoje święto 14 lutego. A Walentemu urodzonemu w styczniu być może nadano to imię na pamiątkę zmarłego brata. Ojcem chrzestnym obu był ten sam Antoni Wargulka, famulus.

Zaczęłam szukać dzieci Szymona i Marianny od daty ich ślubu, czyli roku 1772. I długo nie było nic (już na głos powiedziałam panu, który obok mnie siedział, że chyba się poddam i pójdę do domu) – dopiero 26 stycznia 1777 roku urodziło się pierwsze dziecko Szymona Nowaka – Agnieszka. Wydałam okrzyk “Yeeees!!!” takie okrzyki słychać w naszej miejscowej bibliotece mormońskiej od czasu do czasu, gdy szperacze się zapędzą w poszukiwaniach! Bo w końcu miałam pewność, że szukam w odpowiedniej wiosce (parafia Objezierze jest b. duża, więc na początek szukałam tylko urodzeń w Ślepuchowie), że oni tam są i się rozmnażają. Że to nie pomyłka. Dwa lata później urodził się Piotr Paweł – tak ochrzczony 29 czerwca (oczywiście!), urodzony 20 czerwca 1779 roku. Ten akt chyba potwierdził także panieńskie nazwisko Marianny. Raz zapisana była jako Jędrzejewska, a raz jako Zagajewska. Tutaj ojcem chrzestnym jest Wojciech Zagajewski, młodzieniec z Chrustowa – może brat Marianny? Tam więc będę szukała aktu jej chrztu (ta sama parafia). W roku 1782 urodziła się Katarzyna (pierwszego lutego), w 1788 Tomasz (19 grudnia), potem pierwszy Walenty (1792), a w 1795 (22 czerwca) Jan.
W ten sposób udowodniłam, że mój prapraprapra(4)dziadek Szymon mial 57 lat gdy urodził się jego najmłodszy syn Walenty, mój przodek. Co nie zmienia faktu, że w wielu innych rodzinach w tym samym okresie czasu znalazłyby się dwa pokolenia (w genealogii za jedno pokolenie uważa się 30 lat).  A w okresie między Jakubem, Wojciechem a Józefem (81 lat) też mogło byc jedno więcej. Ale to nie byłaby wtedy moja rodzina!