W czwartek pojechałam z synami i mężem tą samą ulicą do hotelu. Biprohut i „Wisienka” są tam nadal.
Na drugi dzień poszliśmy zobaczyć mieszkanie, z którego wyjechaliśy w sierpniu 1980 roku. Napisałam do obecnych mieszkańców z prośbą o przyjęcie i dzięki temu mogłam pokazać synom i mężowi peerelowskie M4 – mój stary pokój ma niewiele ponad 6 metrów kwadratowych, a „duży” pokój mial 16. Z naszego mieszkania pozostało niewiele – tylko pawlacze i szafki w przedpokoju, które zbudował mój dziadek oraz 10-cio centymetrowy wykusz w łazience zrobiony aby zmieściła się ówczesna pralka automatyczna. Za balkonem – mieszkaliśmy na parterze – rosły kiedyś olbrzymie czereśnie : już ich nie ma.
Moja szkoła podstawowa jest teraz podstawówką oraz gimnazjum. Trwał w niej remont, więc nie mogliśmy wejść. W 2003 roku, w gabinecie geograficznym dalej wisiał ten sam rozjechany krokodyl, a w gabinecie biologicznym rozkładały się te same spreparowane żaby oraz szczury. Może są nadal.
W piątek z gliwickiego dworca ruszyliśmy do Poznania. Najpierw wszystkie stacje do Kędzierzyna: Łabędy, Rzeczyce, Taciszów, Rudziniec, Blachownia, Kędzierzyn. Potem – jak w dzieciństwie – Opole, Wrocław, Leszno, Kościan, Rawicz, Puszczykowo, Luboń i Poznań. Przed samym Luboniem – dom wuja Bronka, z którego prosto przez pole szło się do dziadków. Bylo bliziutko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz